Na Mszy zaskoczeni wierni dostali koperty. Najpierw byli spłoszeni. Mają coś do nich włożyć? W domach chwycili za komórki, by ratować innym życie.
Stary niedźwiedź mocno śpi – można zaśpiewać o wielu parafiach nad Wisłą. W Sosnowcu znalazłem znakomity pomysł na pobudkę i zaktywizowanie parafii.
Ksiądz Mirosław Jadłosz przez niemal dziesięć lat mieszkał w Ziemi Świętej. W Nazarecie wpadł na pewien pomysł. I przeniósł go nad Brynicę. – Modliłem się o pomysł na to, jak zaktywizować parafię – opowiada. – Jak sprawić, by Jan Kowalski, który przychodzi w niedzielę do kościoła, nie czuł się zagubiony i obcy? Nie chciałem, by gadanie, że parafia to „wspólnota wspólnot”, było hipokryzją. Parafia to nie tylko komórka administracyjna, to przede wszystkim rzeczywistość duchowa. Pomyślałem: skoro w zakonach funkcjonują „skrzynki na intencje”, dlaczego parafianie nie mieliby modlić się za siebie nawzajem? Z tego myślenia powstały parafialne wspólnoty modlitwy wstawienniczej. W Sosnowcu działają już trzy takie grupy.
Jak to działa?
– Wychodzę w niedzielę na ambonę i mówię: „Jesteście ważni. Naprawdę” – opowiada ks. Mirek. – Tłumaczę im: „Jest w naszej parafii grupa ludzi (to przygotowany wcześniej zespół koordynatorów i wstawienników), którzy chcą modlić się w waszych intencjach”. I rozdaję koperty. Ludzie są lekko przerażeni, bo myślą, że będzie zaraz akcja zwrotna i muszą oddać je z jakimś szeleszczącym banknotem – wybucha śmiechem. – Wyjaśniam wówczas: „W kopercie jest wizytówka. Numer telefonu. W czasie różnych życiowych zawirowań możecie niezwłocznie wysłać na ten numer SMS, a kilkadziesiąt osób rozpocznie w tej intencji szturm do nieba”. W czasie kazania mówię też o odpowiedzialności, o żywej wspólnocie, czytam słowo: „(...) jedni drugich brzemiona noście”. Zapraszam: „A może ktoś z was też chciałby wziąć odpowiedzialność za innych? Zaangażować się w ten pomysł i każdego dnia modlić się dziesiątką Różańca czy koronką w intencjach, które przychodzą?”. I ludzie odpowiadają! W ostatnią niedzielę zgłosiło się aż 350 osób.
Centrum dowodzenia
– Ktoś ma problem. Choroba, brak pracy, rodzinne trzęsienie ziemi. Wysyła prośbę o modlitwę na podany na wizytówce numer. Ja rozsyłam SMS dalej – opowiada Kasia Łukaszewicz (jest koordynatorką pierwszej wspólnoty modlitwy wstawienniczej w parafii przy ul. Naftowej). – Dzielimy intencje na pilne (stan zagrożenia życia) i inne. Pilne rozsyłamy natychmiast. Przyjmujemy tylko SMS-y, nie ma możliwości rozmowy przez telefon. Jest też w kościele tradycyjna skrzynka na intencje. SMS-y rozsyłamy około południa i do 21.00. Wspólnotę podzieliliśmy na trzy grupy po 80 osób. Modlimy się we wszystkich powierzonych intencjach. Widzę, że za tymi SMS-ami stoi prawdziwa wiara osób, które proszą o modlitwę. W każdej chwili można dołączyć do naszej grupy. Pierwsza taka akcja ruszyła w 2013 roku.
Po pierwszej Mszy na Naftowej zaangażowało się 240 osób. W drugiej parafii na Jagiellońskiej – 270, a ostatnio na Klimontowie – 350.
Pełny zestaw ludzkich dramatów
Pierwszy efekt akcji? – Widzisz człowieka na osiedlu i zaczynasz czuć z nim więź – opowiada prof. Aldona Skudrzyk, polonistka. – Atmosfera po pierwszych SMS-ach była niebywała. Uśmiech, uniesienie. Nie mówię, że jest to trwałe, ale pierwsze odczucia były właśnie takie. Zaczynasz czuć odpowiedzialność. Ktoś ci zawierzył. Czytasz o rzeczach strasznych, trudnych i wiesz, że możesz pomóc. Jak wygląda statystyka? „O powrót do zdrowia” (operacje, wypadki, choroby przewlekłe) – to ponad 40 proc. wszystkich próśb, ale są ponadto: o nawrócenie, o łaskę wiary – 13,5 proc.; o pomoc w codziennych sprawach (praca, egzaminy) – 11,7 proc.; uzdrowienie relacji w rodzinie – 11,7 proc.; uwolnienie od nałogu i uzależnienia – 10 proc. i dobry przebieg ciąży, szczęśliwe narodziny – 9 proc. Gdy odbieram SMS, wiem, że zapowiada jakąś troskę, czyjś ból, nieszczęście. Pełen zestaw ludzkich dramatów. Nie możesz wtedy trwać w nastroju pięknego niedzielnego popołudnia. Myśl biegnie do tych, nazwanych z imienia osób, o których wiesz tylko, że jest im bardzo trudno i że w tym bolesnym momencie szukają nadziei, twojego pośrednictwa w pomocy.
– Wstawiennicy w trzech sosnowieckich parafiach odpowiedzieli już modlitewnie na dwa tysiące SMS-ów – opowiada ks. Jadłosz. – Ochrzciliśmy dziecko, które „miało się nie urodzić”. Mamy świadectwa uzdrowienia z nowotworów, wybudzenia ze śpiączki. Zanim ruszyła pierwsza SMS-owa akcja, doszło do pewnego tragicznego zdarzenia. Pewien chłopak spadł z rusztowania i trafił na OIOM do szpitala, w którym pracowałem. Roztrzaskana głowa, pęknięty kręgosłup. Lekarze nie dawali mu szans na przeżycie. Poprosiłem znajomych o modlitewne wsparcie. Ludzie bombardowali niebo. Ten człowiek wyszedł ze szpitala na własnych nogach. Dwóch lekarzy mówiło mi, że to cud. Zobaczyłem ogromną moc modlitwy rodziny parafialnej. Kiedyś na kolędzie otwarło drzwi małżeństwo. Wykształceni ludzie. Gospodarz już na progu rzucił: „Ale ksiądz narozrabiał!”. „Oj, będzie konfrontacja” – pomyślałem, a znając swój temperament, modliłem się w duchu: „Panie, spraw, abym nie wybuchł”. A ten człowiek zaczął opowiadać: „Od wielu lat nie modliliśmy się. Nie wspólnie. W ogóle się nie modliliśmy! I nagle wychodzi ksiądz na ambonę, rozdaje jakieś koperty. I co? My nie weźmiemy za innych odpowiedzialności?” – pomyśleliśmy. Napisaliśmy nazwisko, numer telefonu. Przyszedł pierwszy SMS: »Sześciomiesięczny noworodek jest w inkubatorze. Matka błaga o modlitwę«. Znaleźliśmy w szafie różaniec, uklęknęliśmy pierwszy raz po wielu latach”. To dziecko przeżyło. Jest zdrowe, normalnie się rozwija – opowiada ks. Jadłosz. – Inne spotkanie na kolędzie. Starsza kobieta zaczyna opowiadać: „Przez całe życie myślałam, że życie miałam kiepskie. A teraz czytam te SMS-y i widzę, jaką byłam szczęściarą. Jakie nieszczęścia spadają na ludzi”...
Do wspólnoty spływają świadectwa. Na przykład takie: „Dowiedzieliśmy się, że 30-letni brat mojego wujka zemdlał najpierw w pracy, a następnie w domu, zawołano do niego karetkę i nieprzytomny został przetransportowany do szpitala. Tam cały czas przebywał na oddziale intensywnej terapii i nie odzyskiwał przytomności przez parę dni. Całą naszą rodziną bardzo ta sytuacja wstrząsnęła. Wysłałam SMS z prośbą o modlitwę w jego intencji. Po tygodniu dostałam wiadomość, że brat wujka odzyskał przytomność, jednak dalej był bardzo słaby, nie potrafił sam się poruszać, jeść. Jakież było nasze zdziwienie, gdy po dwóch tygodniach okazało się, że na własnych nogach wyszedł ze szpitala. Parafialna modlitwa wstawiennicza to naprawdę wspaniały dar”.
Chcesz zorganizować podobną akcję w swej parafii? Skontaktuj się z Diecezjalnym Centrum Nowej Ewangelizacji „Przyjaciele Jezusa (przyjacielejezusa.org).
Marcin Jakimowicz