Byliśmy pogrzebani żywcem. Niewielu wierzyło w to, że jeszcze żyjemy. 70 dni 700 metrów pod ziemią. Wstaliśmy z martwych.
Jest z nami 34. górnik
Cała gama nastrojów, huśtawka emocji. Jedni próbowali zachować kamienną twarz, inni wpadali w histerię. Jakże porażająco brzmi wyznanie uwięzionego 700 m pod ziemią Henríqueza: „Naszą jedyną nadzieją, jedynym ratunkiem w kopalnianych ciemnościach jest Bóg. Podzieliłem się tą myślą z towarzyszami na samym początku, zanim jeszcze zaczęliśmy się organizować. Stwierdzili: »José, chcemy, żebyś przewodził modlitwie«. Nie mieliśmy wątpliwości, że trzeba nam wsparcia sił nadprzyrodzonych. Zgodziłem się. Ale pamiętajcie – powiedziałem – modlimy się do Boga żywego, który ma uszy, by słyszeć, i słyszy, gdy się modlimy. Nazwaliśmy go zresztą górnikiem numer 34”. Odtąd Henríquez prowadził modlitwy, pocieszał braci. Nie mieli z sobą Biblii, więc powtarzali głośno wybrane fragmenty.
„Modlitwa odegrała w naszej historii pierwszoplanową rolę. Po ludzku niczego nie mogliśmy zrobić. Nie mieliśmy pojęcia, co dzieje się na zewnątrz, tak jak ratownicy nie mieli pojęcia, co dzieje się u nas. Dzięki modlitwie zaczęliśmy czuć, że otacza nas obecność Pana. Tak właśnie przetrwaliśmy te dni desperackiego oczekiwania, kiedy nie wiedzieliśmy, czy ktoś nas szuka, czy też wszyscy uznali nas za martwych” – opowiada autor „Cudu w kopalni”.
Trwali w zawieszeniu. Niewielu – wystarczy prześledzić relacje prasowe – wierzyło w ich ocalenie. Niewielu wierzyło, że żyją. „Mieliśmy w sobie żywą nadzieję, że zdołamy wydostać się z kopalni i wrócimy do rodzin. Niektórzy mówili: »Jestem pewien, że stąd wyjdę« albo: »Nie pozwolę, by diabeł wystrychnął mnie na dudka«. Modliliśmy się codziennie. I choć nie mieliśmy ani odpowiedniego wystroju, ani instrumentów muzycznych, nasz schron zmienił się w… kościół”.
U góry trwała akcja ratunkowa, o której górnicy nie mieli pojęcia. Po 7 nieudanych próbach 22 sierpnia 2010 udało się wydrążyć otwór o średnicy 15 cm, dzięki któremu nawiązano z zasypanymi kontakt. Otrzymali pierwszą partię jedzenia, wody i tlenu, leki, mikrofony do komunikacji z rodzinami. Gdy tylko ukazało się wiertło, górnicy zaczęli walić w nie młotem, by drgania dało się odczuć na górze. Obsługa je poczuła i natychmiast zatrzymano maszyny. „Czekając 700 m pod powierzchnią ziemi w ciasnej, zamkniętej przestrzeni, słyszeliśmy bicie serc naszych towarzyszy. Wiedzieliśmy, że dokonuje się cud.
Nasza gehenna dobiegała końca, ale z niepokojem oczekiwaliśmy na czekającą nas podróż. Nikt z nas nie wiedział, co przyniesie przyszłość. W momentach największej rozpaczy naszą postawą i wiarą dotknęliśmy Bożego Serca. Wierzę, że to Pan wskazał nam miejsce, do którego powinniśmy się udać, ponieważ wiedział, że właśnie tam dotrze drugi odwiert.
Od momentu gdy nas odnaleziono, czekaliśmy na ratunek jeszcze 7,5 tygodnia! Minuty ciągnęły się niczym godziny, godziny niczym dni, a dni odmieniły nas na zawsze”. Ostateczna akcja ratownicza ruszyła 12 października. Górnicy zostali przetransportowani na powierzchnię w specjalnej kapsule ratowniczej. „Jeden z misjonarzy wpadł na pomysł, by wyjeżdżający spod ziemi ubrali koszulki z napisem: »Dzięki Ci, Panie!«”. Wiedzieliśmy, że to niepowtarzalna okazja, by ogłosić światu, że doświadczyliśmy osobistego spotkania z Bogiem” – opowiada Henríquez. „Gdy ujrzałem światło dzienne, byłem niezmiernie wzruszony. Okazało się, że moja żona przez cały czas wierzyła, że Bóg mnie ocali. Gdy prezydent Chile podziękował mi za duchową opiekę nad górnikami, odpowiedziałem: »Proszę podziękować Bogu. Był z nami przez cały czas«”. Kamery zarejestrowały napis na klatkach piersiowych ocalonych: „Głębiny ziemi są w Jego ręku” (Ps 95,4).
José stał się niestrudzonym ewangelizatorem. Jeździ po świecie, opowiadając o Bogu, który wydobył go ze śmierci. O dramacie górników nakręcono film „33” z Antonio Banderasem w roli głównej.
José Henríquez: " Cud w kopalni. Opowieść o niezwykłym ocaleniu i sile wiary górnika z Chile". ESPE Kraków 2016
Marcin Jakimowicz