Perergrynacja znaków ŚDM wyzwala wielkie emocje, ale także buduje zaskakujące więzi.
23.03.2016 19:24 GOSC.PL
Kiedy podróżuje się po krajach śródziemnomorskich, zaskakuje (oczywiście tylko na początku) jak bardzo południowcy lubią wszystkiego co święte dotykać, całować, obściskiwać, głaskać.
Dlatego do św. Jakuba w Santiago de Compostela można się przytulić, jabłko Czarnej Madonny z Montserrat pogłaskać, a but św. Piotra w Watykanie - pocałować.
U nas wprost przeciwnie - świętości zazwyczaj można tylko oglądać, czego najlepszym przykładem jest peregrynująca po diecezji świdnickiej figura MB Fatimskiej (ten dystans to akurat zwyczaj żywcem wzięty z samej Fatimy).
Okazuje się jednak, że podobnie jak u południowców, także u ludzi z Północy, jest mocne pragnienie bliskiego kontaktu ze świętościami. Stąd pewnie oddawanie czci relikwiom, stąd tłumy przy krzyżu w Wielki Piątek, stąd łzy wzruszenia i drżące dotknięcie krzyża i ikony ŚDM.
Widziałem to w kilku miejscach, ale najmocniej poruszyły mnie obrazy z hospicjum. Ludzie walczący z chorobą, ocierający się o śmierć, wymęczeni przez ból i bezsilność - oni lgnęli do krzyża wyjątkowo - rozumieli go bardzo, bardzo dosłownie. A on wydawał się chłonąć ich czułość niczym gąbka.
Po co? Żeby kilkadziesiąt minut później, w poprawczaku, promieniować, oświetlać i kruszyć - serca młodych - poranionych, osądzonych i zamkniętych. Winnych i ukaranych.
Widziałem tę przemianę - przez krzyż. Widziałem też tę jedność - w krzyżu.
ks. Roman Tomaszczuk