Były kandydat GOP na prezydenta USA Mitt Romney wezwał w czwartek swą partię do zablokowania nominacji dla Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich. Nazwał miliardera naciągaczem i oszustem, zarzucał mu kłamstwa, porażki w biznesie i szkodliwe dla USA wypowiedzi.
Szeroko komentowane przemówienie na temat prawyborów prezydenckich i kandydatury Donalda Trumpa, wygłoszone na Uniwersytecie Utah, Romney rozpoczął od zapewnienia, że nie zamierza ogłaszać własnego startu w wyborach. Zdecydował się zabrać głos, gdyż "głęboko wierzy, że Republikanie stoją przed wyborem, który będzie miał głębokie konsekwencje dla partii i kraju".
W ocenie Romneya Trump, faworyt republikańskiej rywalizacji o kandydaturę w wyborach prezydenckich, nie ma "ani temperamentu, ani umiejętności oceny sytuacji", by pełnić urząd prezydenta USA. "Donald Trump jest po prostu krętaczem i oszustem" - powiedział Romney, który sam bez powodzenia ubiegał się z ramienia Partii Republikańskiej o fotel prezydenta USA cztery lata temu.
Romney podważył rozpowszechniany przez Trumpa wizerunek człowieka sukcesu w biznesie. Przypomniał, że Trump odziedziczył majątek po ojcu, a jego liczne firmy i przedsięwzięcia bankrutowały lub okazywały się totalnym niewypałem. "Co się stało z Trump Airlines? A co z Uniwersytetem Trumpa? Gdzie są +Trump Magazine+, Trump Vodka, co się stało ze stekami Trumpa i hipotekami Trumpa? Geniuszem biznesu to on na pewno nie jest" - powiedział. Zarzucił też Trumpowi, że "coś ukrywa", skoro jak dotąd nie ujawnił deklaracji podatkowych.
Romney zdyskredytował pomysły Trumpa dotyczące polityki zagranicznej, mówiąc, że "osłabiłyby bezpieczeństwo USA i świata", jak też propozycje gospodarcze, "które pogrążyłyby nasz kraj w długiej recesji". Jako przykład podał propozycję 35-proc. podatku od towarów sprowadzanych z Chin, która - zdaniem Romneya - oznaczałaby wojnę handlową, wzrost cen i ucieczkę biznesmenów z USA.
Wskazał, że dotychczasowe wypowiedzi Trumpa "już niepokoją naszych sojuszników i podsycają wrogość naszych wrogów". "Obrażając wszystkich muzułmanów powoduje, że wielu z nich nie będzie chciało zaangażować się z nami w pilną walkę z Państwem Islamskim" - powiedział Romney. Wytknął Trumpowi, że mówi, iż "podziwia prezydenta Władimira Putina, i jednocześnie nazywa prezydenta George'a W. Busha kłamcą".
Przypomniał też wiele chamskich lub wulgarnych wypowiedzi Trumpa, w tym pod adresem niepełnosprawnego dziennikarza, czy weterana wojny w Wietnamie senatora Johna McCaina oraz kobiet (Trump naśmiewał się z wyglądu swej rywalki w wyścigu prezydenckim oraz zarzucił prezenterce FOX News, że jej rzekomo złośliwe pytania to efekt menstruacji).
"Prezydent USA to od bardzo dawna także lider wolnego świata. (...) Pomyślcie o cechach osobowości Donalda Trumpa: zastraszaniu, chciwości, popisywaniu się, szowinizmie i absurdalnej teatralności trzeciej klasy" - mówił Romney.
Jego zdaniem nominacja GOP dla Trumpa oznaczałaby - co potwierdzają sondaże - że to Demokratka Hillary Clinton wprowadzi się do Białego Domu. "Osoba tak nierzetelna i tak nieuczciwa jak Hilary Clinton nie może zostać prezydentem. Ale nominacja Trumpa umożliwi jej zwycięstwo" - powiedział. Wyraził przekonanie, że Demokraci będą w kampanii miliony razy odtwarzać w mediach deklarację nacjonalisty i byłego członka Ku Klux Klanu Davida Duke'a, który w zeszłym tygodniu poparł kandydaturę Trumpa i powiedział, że będzie "zdradą dziedzictwa", jeśli jakiś biały Amerykanin nie zagłosuje na niego.
Romney nie poparł w swym wystąpieniu żadnego z trzech republikańskich rywali Trumpa, którzy pozostali w wyścigu o nominację GOP. Wezwał republikańskich wyborców, by w dalszych prawyborach głosowali na jednego z nich: senatora z Florydy Marco Rubio, senatora z Teksasu Teda Cruza lub gubernatora Ohio Johna Kasicha, ale nie na Trumpa.
W telewizji CNN komentatorzy oceniali, że przemówienie Romneya to ewidentne wezwanie do tzw. brokered convention, zwanej też contested convention, czyli zablokowania nominacji Trumpa na lipcowej konwencji GOP, podczas której delegaci musza wskazać ostatecznego kandydata partii w listopadowych wyborach prezydenckich.
Ten niezwykle rzadki scenariusz jest możliwy pod warunkiem, że żadnemu kandydatowi nie uda się do końca prawyborów zagwarantować sobie większości delegatów. Wówczas tylko w pierwszym głosowaniu na konwencji delegaci są zobowiązani głosować lojalnie wobec kandydata, którego reprezentują, bo wygrał w ich okręgu. Jeśli Trump nie dostałby w nim ponad 50 proc. głosów, potrzebne byłoby drugie, a może i trzecie głosowanie, przy czym delegaci mieliby już pełną swobodę w kwestii tego, jak głosować.