Tzw. szpica NATO to za mało, by odstraszać Rosję przed agresją wobec krajów Europy Środkowo-Wschodniej, dlatego konieczne jest umocnienie obecności wojsk sojuszniczych w tym regionie - przekonuje były szef NATO Anders Fogh Rasmussen.
Na początku lutego ministrowie obrony państw NATO zgodzili się na wzmocnienie obecności wojskowej na wschodniej flance. Szczyt Sojuszu Północnoatlantyckiego, który obędzie się w lipcu w Warszawie, ma pracować nad szczegółami tych wstępnych ustaleń.
Rasmussen nie ma wątpliwości, że Rosja podejmie kroki na rzecz zmiany decyzji ministrów. "Cokolwiek zdecyduje NATO, Rosja zawsze może wymyślić pretekst, by być przeciwko. W takim wypadku dlaczego nie podjąć właściwej decyzji? A właściwa decyzja to uczynienie naszej obecności na wschodzie tak przekonującą, by Rosja nawet nie pomyślała o atakowaniu kogoś (w tym regionie)" - powiedział PAP Rasmussen.
Jego zdaniem szczyt w Warszawie powinien podjąć bardzo jasną decyzję w sprawie wzmocnienia obecności NATO na wschodzie, bo Sojusz tego potrzebuje. "Oczywiście są na to dwa sposoby - możemy mieć stałą rotację, która ostatecznie oznacza trwałą obecność na wschodzie, lub ulokować bazy, co oznacza trwalsze struktury na miejscu. Można też połączyć te dwa podejścia" - wskazał.
Według uzgodnień ministrów obrony państw NATO planiści Sojuszu mają wiosną przedstawić konkretne propozycje dotyczące tego, jakie i jak liczne siły mają być zaangażowane we wzmacnianie wschodniej flanki NATO.
Rasmussen podkreślił, że rozumie, dlaczego Polsce zależy na stałych bazach, i osobiście opowiadał się za tym rozwiązaniem. Zwrócił przy tym uwagę, że wszystkie decyzje w Sojuszu Północnoatlantyckim podejmowane są jednomyślnie, dlatego "stała rotacja" żołnierzy zamiast stałych baz może być rozwiązaniem akceptowalnym dla wszystkich.
"W ostatnich latach mogliśmy zaobserwować, jak szybko Rosja może przekształcać poważne ćwiczenia wojskowe w operacje zaczepne. Jeśli chce się temu przeciwstawiać, potrzebna jest widoczna obecność" - podkreślił były szef Sojuszu.
Jak przypomniał, w 2014 r. wyszedł z pomysłem utworzenia tzw. szpicy czyli sił szybkiego reagowania, które mogłyby być zdolne do działania w ciągu 48 lub maksymalnie 72 godzin. "Teraz naczelny dowódca sił sojuszniczych NATO Philip M. Breedlove mówi, że to zabierze więcej niż 72 godziny. Jeśli tak rzeczywiście jest, to Rosja byłaby w stanie zaatakować i okupować Europę Wschodnią szybciej, niż my moglibyśmy zmobilizować wojsko" - zwrócił uwagę Rasmussen.
Jak zaznaczył, z tego powodu sama szpica to za mało, by zapewnić bezpieczeństwo na wschodniej flance NATO. Dlatego należy myśleć o trwałej obecności żołnierzy Sojuszu na Wschodzie. "Jestem mocnym zwolennikiem takiego rozwiązania" - zaznaczył.
Plany utworzenia tzw. szpicy czyli Wspólnych Sił Operacyjnych Bardzo Wysokiej Gotowości (skrót nazwy angielskiej VJTF), które - w założeniu - mają być zdolne do działania w ciągu 48 godzin, przyjęto na szczycie NATO w Newport w Walii we wrześniu 2014 r., gdy Rasmussen był sekretarzem generalnym Sojuszu. W czerwcu 2015 r. ministrowie obrony państw NATO uchwalili zwiększenie liczebności obejmujących również szpicę sojuszniczych Sił Odpowiedzi z ówczesnych 13 tys. do 40 tys. żołnierzy.
Polskie władze opowiadają się za tym, by w naszym kraju znalazły się stałe bazy sprzętowe NATO. Prezydent Andrzej Duda mówił na niedawnej konferencji bezpieczeństwa w Monachium, że obecność wojskowa może mieć charakter rotacyjny, ale musi być na tyle intensywna, by w praktyce oznaczała obecność stałą.