Wszystkim powinno zależeć na jak najszybszym wyjaśnieniu prowokacji, jakiej ofiarą padł sędzia Wojciech Łączewski.
16.02.2016 15:04 GOSC.PL
Można oczywiście uznać, że internetowy prowokator nie jest człowiekiem godnym zaufania, że gazetę, która tę historię opisała mało kto czyta, a media, które sprawę nagłaśniają, są do sędziego uprzedzone. Można zbić termometr, ale gorączka jest już faktem. Zwłaszcza, że dla wyjaśnienia jej przyczyn powołana została przez Krajową Radę Sądownictwa specjalna komisja, a sędzia sam zgłosił się do prokuratury.
Nic tu nie jest proste, więc po kolei: na Twitterze dyskutuje dwóch ludzi, z których żaden nie jest tym, za którego się podaje. Tomasz Lis nie jest „tym” Lisem, a sędzia Adam Matusiak też używa fałszywej tożsamości, bo w prywatnej wiadomości (widocznej tylko dla bezpośrednich rozmówców) przedstawia się jako Wojciech Łączewski. Fałszywy Lis nie dowierza, więc dostaje dowód w formie „selfie”, czyli zdjęcia zrobionego kamerą internetową. Sędzia nalega też na osobiste spotkanie, wyznacza czas i miejsce. Ma tam przekazać dobre rady, jak skutecznie zwalczać rządy PiS. Prowokator zawiadamia dziennikarzy śledczych portalu Kulisy24. Jeden z nich publicznie potwierdza, że człowiek, który pojawił się na spotkaniu, to faktycznie sędzia Łączewski.
Oświadczenie Michała Majewskiego ma tu znaczenie kluczowe. Gdyby nie ono, prawdopodobnie nikt by nie miał odwagi podważyć wersji sędziego. Zgłaszając do prokuratury włamanie (via Internet), W. Łączewski został bowiem uznany za pokrzywdzonego w tej sprawie. I na dowód, że nie ma nic do ukrycia, oddał do dyspozycji biegłych swój sprzęt służący do komunikacji. Rzecznicy prokuratury i KRS na bieżąco relacjonują postępy śledztwa. Ich zdaniem większość dowodów wskazuje na to, że to „sędzia padł ofiarą człowieka, który zhakował jego komputer”.
Mamy w tej historii kradzież tożsamości znanego sędziego aktywnego na Twitterze pod pseudonimem (czemu nie zaprzecza), prawdopodobne włamanie na jego komputer i oświadczenie dziennikarza, która stawia wersję sędziego pod znakiem zapytania. Czy można o tym nie pisać, nie mówić, nie zajmować się sprawą w programach informacyjnych? Można… a nawet trzeba, zdaniem wielu poważnych mediów.
TVP, które (w odróżnieniu od komercyjnej konkurencji) poświęciło kłopotom Łączewskiego sporo miejsca w swoich głównych serwisach, już zostało oskarżone nieomal o „współudział” w nagonce na sędziego. Tymczasem, jeśli coś może mu teraz zaszkodzić, to milczenie o całej sprawie. Wymowne, bo Internet i tak huczy o prowokacji. Zakładając, że sędzia rzeczywiście jest tu jedynie ofiarą, należy pomóc mu w jak najszybszym oczyszczeniu się z pomówienia. Jeśli zaś choć w części się ono potwierdzi, reputacja mediów wyciszających problem także mocno ucierpi. O prestiżu wysokiego sądu już nie wspominając.
Nie ma niewygodnych informacji, zwłaszcza jeśli dotyczą one wymiaru sprawiedliwości. A sędzia wydający wyroki w sprawach politycznych musi być jak żona Cezara, bez skazy.
Piotr Legutko