Ta historia zdarzyła się około 20 lat temu, a dopiero niedawno zdecydowałam się opowiedzieć ją moim dorosłym dzieciom, żeby umocnić ich wiarę.
Jestem lekarzem. Pewnej niedzieli modliłam się po komunii św., dziękując między innymi za jedną z pierwszych przeprowadzonych samodzielnie operacji. Pomyślałam: „Dziękuję Ci, Boże za to, że pomogłeś mi wyleczyć tę pacjentkę”. Poczułam wtedy pierwszy, i jak dotychczas, ostatni raz coś dziwnego, jakby Bóg nie chciał przyjąć mojej modlitwy. Zdziwiłam się – o co chodzi, przecież dziękuję, co może być złego w modlitwie dziękczynnej, dlatego powtórzyłam dwukrotnie równocześnie analizując myśl: „Dziękuję Ci, Boże za to, że pomogłeś mi wyleczyć tę pacjentkę”. Odniosłam wrażenie, że nade mną rozpięto szklany klosz, pod którym moje modlitwy kłębią się jak dym niechcianej ofiary. Ogarnęło mnie uczucie paniki. O co chodzi? Uważałam teraz, żeby nie myśleć tej niewłaściwej modlitwy, żeby się nią nie udusić… Zaczęłam prosić Boga o pomoc: „Boże, powiedz, co jest złego w mojej modlitwie, naucz mnie modlić się właściwie!” I wtedy Bóg zesłał mi natchnienie i pojęłam jak bardzo byłam zarozumiała i pyszna. Nagle zrozumiałam podstawowy błąd mojego myślenia i już wiedziałam jak go naprawić: „Boże, dziękuję Ci, że mogłam Ci pomóc wyleczyć tę pacjentkę!”. Zniknęła szklana kopuła i odczułam, że moja modlitwa idzie prosto do nieba. Od tamtej pory wiem, że Bóg mnie słucha. Modlę się też za moich pacjentów myjąc ręce przed zabiegiem: „Oddaję Ci Boże moje ręce, postaram się zrobić wszystko, jak potrafię najlepiej, natchnij mnie, żeby moje decyzje były słuszne, a postępowanie właściwe. Proszę Cię, Boże, ulecz moich pacjentów, jeśli taka będzie Twoja wola”.
O Bożej miłości
Z braku czasu rzadko w tygodniu zaglądam do kościoła, ale bardzo lubię ciszę i spokój Kaplicy Wieczystej Adoracji w dni powszednie. Kiedyś po pracy i zakupach miałam jeszcze chwilę czasu, ponieważ akurat tego dnia moi domownicy mieli dodatkowe zajęcia i nikt na mnie niecierpliwie nie czekał. Wstąpiłam więc do kościoła, żeby, jak ja to określam, „posiedzieć przy Panu Jezusie”. Było tak cicho, spokojnie i błogo. Czułam w sobie wielki pokój, wolność od codziennych trosk i prawdziwe szczęście. Posmutniałam, gdy nadszedł czas powrotu do domu. Zaczęłam modlić się w myślach: „Panie Jezu, tak mi tu dobrze z Tobą, ale widzisz, muszę iść, Ty wiesz, że wolałabym jeszcze zostać, ale powinnam już iść, żeby rodzina nie przyszła do pustego i głodnego domu…” I wtedy pojawiła się myśl: „Pójdę z tobą”. Oczy mi powilgotniały, bo wiedziałam, że to od Boga. My, ludzie, powiedzielibyśmy przyjacielowi – nie idź, zostań jeszcze. A Bóg powiedział „Pójdę z tobą!”. Wszystko jedno, gdzie jestem, jeśli tego naprawdę pragnę, to Bóg jest wszędzie za mną, idzie ze mną, tylko muszę o tym pamiętać i może wtedy zachowam w sobie wśród codziennych spraw ciszę i wewnętrzny pokój Kaplicy Wieczystej Adoracji.
Dorota Pojda-Wilczek