Dziś "Rodzina 500 plus" na posiedzeniu rządu

Rząd zajmie się w poniedziałek programem "Rodzina 500+" wprowadzającym świadczenie wychowawcze w wys. 500 zł miesięcznie na drugie i kolejne dziecko. Dodatki na dzieci są często stosowane w Europie - wskazują eksperci. Inni uważają jednak, że pieniądze nie powinny trafiać do najbogatszych.

W czwartek projekt ustawy o pomocy państwa w wychowywaniu dzieci, wprowadzającej program "Rodzina 500 plus", zaakceptował Komitet Stały Rady Ministrów.

Program przewiduje wprowadzenie świadczenia wychowawczego w wysokości 500 zł miesięcznie na drugie i kolejne dziecko; w przypadku rodzin, których dochód nie przekracza 800 zł na osobę w rodzinie (lub 1200 zł w przypadku rodzin z dzieckiem niepełnosprawnym) - również na pierwsze dziecko.

Świadczenie ma wypłacać urząd miasta, gminy, ośrodek pomocy społecznej lub centra do realizacji świadczeń socjalnych. Uprawnionych do niego ma być 2 mln 700 polskich rodzin. Wniosek o to świadczenie będzie trzeba składać co roku w miejscu zamieszkania. Resort rodziny chce, by było ono wypłacane od kwietnia.

W czwartek rano na stronie rządowego Centrum Legislacji opublikowano uwagi resortu finansów, w których napisano, że MF nie może pozytywnie zaopiniować projektu ustawy, a głównym powodem jest "znaczący wzrost wydatków budżetu państwa". W ocenie skutków regulacji (OSR) projektu planowane wydatki wynoszą 17,272 mld zł, tymczasem w budżecie na 2016 r. zaplanowano środki w wysokości 17,055 mld zł.

Na późniejszej konferencji prasowej minister finansów Paweł Szałamacha, odnosząc się do opinii swojego resortu, powiedział, że "naturalną koleją rzeczy jest, że jeżeli jest głęboka regulacja społeczna, ministerstwa składają uwagi". "Ja takie uwagi składałem od samego początku, dbając o optymalny kształt rozwiązania" - dodał. "Podczas Komitetu Stałego następuje dyskusja, część uwag została przyjęta, część oddalona (...) m.in. uwagi dotyczące prowizji, wymiany danych osobowych i szczegółowych innych kwestii technicznych, które tam poruszaliśmy" - mówił szef MF.

Również szef Komitetu Stałego Henryk Kowalczyk podczas konferencji uspokajał, że jest to "niewielki błąd w wyliczeniu", który - jak podkreślił - nie ma wpływu na przyszłą ustawę. "Jest to kwota ułamkowa w stosunku do całego programu. Tak naprawdę my też nie do końca wiemy, ile osób się pojawi. To są osoby w różnych miejscach, z różnymi dochodami. Część tych bogatszych mówiła, że nie złoży wniosku" - powiedział.

MF w swojej opinii wskazało ponadto, że zwiększenie świadczeń może mieć "negatywny wpływ na podaż pracy", czyli część rodziców może zrezygnować z pracy w związku ze zwiększeniem "transferów pieniężnych do rodzin". Jak mówiła podczas czwartkowej konferencji prasowej minister rodziny, pracy i polityki społecznej Elżbieta Rafalska, uwagi o możliwości dezaktywizacji zawodowej - odnoszącej się głównie do kobiet - pojawiły się nie tylko w uwagach resortu finansów.

"Jeżeli zdezaktywizuje się matka trojga czy czworga dzieci na dwa czy trzy lata, to stanie się to z korzyścią dla niej i jej rodziny" - zaznaczyła. Dodała, że spotyka się także z zupełnie inną argumentacją - że program może być czynnikiem aktywizującym. "Matki z rodzin wielodzietnych mówią, że korzystając ze wsparcia, będą mogły zorganizować opiekę nad dziećmi, by pójść do pracy" - tłumaczyła.

Zdaniem Rafała Bakalarczyka z Instytutu Polityki Społecznej UW ryzyko, że program 500+ będzie zniechęcał rodziców do pracy, w skali kraju może dotyczyć pewnego marginesu rodzin. Wiele z nich chciałoby pracować, ale napotyka liczne bariery - podkreślał w rozmowie z PAP Bakalarczyk. Jak zauważył, dodatkowe środki wykorzystane na zakup lokalnych towarów i usług mogą stymulować większą podaż, większe zatrudnienie i per saldo przyczynić się do zmniejszenia bezrobocia.

Problemem są natomiast tzw. koszty alternatywne programu. Bakalarczyk ocenił, że inwestowanie ogromnych sum w program 500+ wywołuje pytanie, czy w budżecie wystarczy środków na rozbudowę wciąż zaniedbanej infrastruktury usług opiekuńczych, a to od nich w dużej mierze zależy uczestnictwo w rynku pracy ze strony rodziców.

Ekspert ocenia jednak, że 500-złotowy dodatek na dziecko jest niesłusznie demonizowany, a jest to rozwiązanie bardzo często stosowane w Europie Zachodniej. Jednak, jak mówi, potrzebujemy kompleksowego modelu wspierania rodziny.

Z kolei zdaniem eksperta od spraw społecznych, redaktora portalu Rynekpracy.org Łukasza Komudy, szkoda pieniędzy na 500 plus dla zamożnych. By zwiększyć dzietność - jak przekonuje - lepiej inwestować w żłobki, "z którymi w Polsce jest tragicznie", czy program mieszkaniowy, "z którego mogliby w końcu skorzystać mniej zarabiający, a nie deweloperzy i ewentualnie klasa średnia".

"Polacy potrzebują poczucia bezpieczeństwa, by podejmować śmielej decyzje o posiadaniu dzieci (...). Połowa pracujących Polaków zarabia ok. 3100 złotych brutto, czyli niewiele ponad 2200 złotych 'na rękę' - albo mniej. To mało, nawet jeśli oboje rodziców pracuje, co przecież nierzadko jest koniecznością. Dostęp do tanich żłobków czy przedszkoli nie jest zadowalający, generalnie całe otoczenie instytucjonalne rodziny nie jest zadowalające. Jak w tej sytuacji spokojnie myśleć o przyszłości i wychowywaniu dzieci?" - pytał.

Wyraził wątpliwość, czy program 500 plus poprawi w istotny sposób sytuację demograficzną w Polsce. "Dziś nie sposób tego ocenić, będzie można to zrobić dopiero po kilkunastu latach. Doświadczenia krajów, które już dawno temu wprowadziły podobne rozwiązania, nie są zbyt zachęcające z punktu widzenia demografii. Proste finansowe wsparcie rodziców kosztuje bardzo wiele, a przynosi mikre rezultaty. Znacznie skuteczniejsze jest dbanie o to, by rodzice mieli stabilne i przyzwoicie płatne zatrudnienie, by matki miały łatwiejszy powrót do pracy po urodzeniu dziecka, by mogły pogodzić pracę z opieką nad dzieckiem, a więc by były żłobki i przedszkola, by i matki, i ojcowie mieli poczucie bezpieczeństwa ekonomicznego" - argumentował Komuda.

« 1 »