Wielki dar

Przedstawiciele strony niemieckiej, wspominając list polskich biskupów, zazwyczaj jednym tchem wymieniali trzy ważne dokumenty: „Memorandum wschodnie” Kościoła ewangelickiego w Niemczech z października 1965 r., orędzie z listopada i odpowiedź niemieckich biskupów z grudnia tegoż roku. Joachim Gauck tego nie uczynił; potraktował orędzie jako dokument wyjątkowy.

Pod koniec sierpnia 2015 r. nowo wybrany prezydent RP Andrzej Duda udał się do Berlina. Polskie i niemieckie media obszernie relacjonowały przebieg wizyty, jednak nie wspomniały o tym, że prezydent Niemiec, witając polskiego gościa, blisko połowę swego przemówienia poświęcił orędziu polskich biskupów z 1965 roku. Joachim Gauck stwierdził, że symbolizuje ono „początek pojednania naszych narodów po okresie spustoszeń, jakich dokonały w Polsce i Europie narodowosocjalistyczne Niemcy”. Dalej Gauck mówił m.in.: „Dla nas, Niemców, chrześcijan i niechrześcijan, katolików i protestantów, list ten był wielkim darem. Jest wiele spraw, których nigdy nie zapomnimy. Należy do nich list biskupów (…). Także dzisiaj głęboko wzruszony jestem, gdy go czytam”. Nigdy wcześniej żaden prominentny niemiecki polityk nie dowartościował orędzia tak bardzo jak obecny prezydent.

W azbestowej rękawicy

50 lat wcześniej wielu jego rodaków powitało list polskich biskupów ze znacznie większą rezerwą. Edith Heller, analizując niemieckie reakcje, stwierdziła, że były one „w większości pozytywne, ale bynajmniej nie entuzjastyczne, po części wręcz (…) powściągliwe i chłodne (…). Z zadziwiającą oczywistością częstokroć przyjmowano przebaczenie niemieckich win (…) i z satysfakcją podkreślano polską prośbę o przebaczenie”. Również właściwi adresaci, czyli niemieccy biskupi, zareagowali na orędzie bez entuzjazmu. Zdumiewający jest fakt, że pod koniec października 1965 r., a więc kilka tygodni przed oficjalnym podpisaniem dokumentu przez polskich biskupów, jego główny autor, abp Bolesław Kominek, niemal błagalnie apelował do niemieckich braci w biskupstwie o pozytywne przyjęcie tego listu, za który – patrząc z dzisiejszej perspektywy – powinni mu być oni niezmiernie wdzięczni: „Napisaliśmy to nie tylko dla narodu niemieckiego, ale i dla naszego. Nie ma w tym naprawdę żadnych tanich historycznych kłamstw. Wierzymy, że pojawiła się szansa – szansa na przełom w dzisiejszej sytuacji. Prosimy was, nie odrzucajcie tej szansy. Bóg wam to wynagrodzi!”. Biskupi niemieccy połowicznie zastosowali się do apelu abp. Kominka. Ich odpowiedź była, jak pięć lat później przyznał przewodniczący Episkopatu Niemiec kard. Julius Döpfner, „powściągliwa” i „pełna rezerwy”. Dziennikarz i watykanista Hansjakob Stehle stwierdził nawet obrazowo, że niemieccy adresaci uchwycili wyciągniętą dłoń polskich biskupów w azbestowej rękawicy. Nie opowiedzieli się za uznaniem przez RFN granicy na Odrze i Nysie czy choćby za utworzeniem przez Watykan na spornych terenach stabilnych polskich struktur kościelnych, na co bardzo liczyli polscy biskupi. W odpowiedzi zabrakło też jakiegokolwiek wyrazistego, radykalnego gestu. Dlatego prymas Stefan Wyszyński pisał w 1970 r. do przewodniczącego Episkopatu Niemiec: „Muszę Jego Eminencji się przyznać całkiem szczerze, że odpowiedź niemieckiego episkopatu na nasze orędzie rozczarowała nie tylko Polaków, ale i opinię światową”.

Inny punkt widzenia

Jaka była przyczyna postawy niemieckich adresatów? By odpowiedzieć na to pytanie, trzeba przypomnieć sobie, jak ówcześni Niemcy postrzegali relacje polsko-niemieckie. Podczas gdy Polacy z oburzeniem wspominali rozbiory swego kraju przez mocarstwa ościenne i późniejszą politykę germanizacyjną w zaborze pruskim, większość Niemców usprawiedliwiała te działania. Podczas gdy Polacy cieszyli się z odzyskania niepodległości po I wojnie światowej, Niemcy ubolewali nad utratą Wielkopolski, Pomorza oraz części Górnego Śląska i dążyli do ich odzyskania. A po II wojnie światowej Niemców zaprzątały nie tyle zbrodnie hitlerowskie i konieczność ich zadośćuczynienia, ile utrata terenów wschodnich na rzecz Polski i wysiedlenie z nich milionów rodaków. Tak więc niemiecki punkt widzenia na polsko-niemieckie sąsiedztwo zupełnie różnił się od polskiego. Sprzyjające okoliczności zapewne mogłyby doprowadzić do zbliżenia stanowisk, ale Europę dzieliła żelazna kurtyna i oba narody praktycznie nie miały ze sobą kontaktu, trudno więc było zrewidować własne uprzedzenia i podjąć samokrytyczną refleksję. Tym bardziej, że wrogość była podsycana zarówno przez komunistyczną propagandę w Polsce i NRD, jak i koniunkturalne działania zachodnioniemieckich polityków. Gdy zaś chodzi o niemieckich katolików, to warto dodać, że bardzo krytycznie postrzegali oni postawę polskich braci w wierze, którym zarzucali, że wspólnie z komunistami „wypędzali” Niemców i brutalnie polonizowali „bezprawnie” przejęte przez Polskę w 1945 r. ziemie niemieckie. Mając powyższe na uwadze, łatwiej zrozumieć, że w pierwszych latach powojennych niemieccy katolicy nawet nie rozważali ewentualnych aktów pokuty i zadośćuczynienia wobec Kościoła polskiego. Wręcz przeciwnie, oczekiwali ich oni od polskich braci w wierze. Od połowy lat 50. XX w. dało się dostrzec coraz wyraźniejsze oznaki przemiany w podejściu Kościoła katolickiego w Niemczech do kwestii polsko-niemieckich. Ich najważniejszym wyrazem była homilia ówczesnego biskupa Berlina kard. Juliusa Döpfnera, z jesieni 1960 roku. 15 lat po zakończeniu wojny przyznał on, jako pierwszy niemiecki dostojnik kościelny, że Polacy byli ofiarami niemieckich zbrodni i że to te zbrodnie, a nie polski szowinizm, stały się przyczyną późniejszych cierpień Niemców na terenach za Odrą i Nysą. Kardynał Döpfner potępił wprawdzie wysiedlenie, ale podkreślił zarazem, że Niemcy muszą być gotowi na wielkie ofiary, aby osiągnąć pokój i pojednanie. Reakcje większości niemieckich katolików były bardzo krytyczne. Stosunek większości z nich do Polski był bowiem nadal wysoce negatywny. Jeden z pionierów polsko-niemieckiego pojednania, ks. Helmut Holzapfel, pisał latem 1965 r. o „nienawiści do Polski”, która jest „żywa także wśród niemieckich katolików (…). Antysemityzm został u nas prawnie zakazany, tym bujniej rozplenia się antypolonizm”. W sierpniu 1965 r. episkopat Polski świętował we Wrocławiu 20-lecie obecności polskiego Kościoła na Ziemiach Zachodnich i Północnych. Liczne akcenty tych uroczystości wywoływały w Niemczech irytację, a nawet oburzenie. Szczególne opory wzbudziło kazanie prymasa Wyszyńskiego, który zupełnie przemilczał niemiecką historię Wrocławia i kreował go na miasto o wyłącznie polskiej przeszłości. Tego rodzaju retoryka nie ułatwiała niemieckim katolikom samokrytycznej refleksji względem Polski. Z drugiej strony coraz liczniejsze i bardziej widoczne – choć wciąż jeszcze raczej incydentalne – były kręgi działające na rzecz pojednania.

Ewangelicy byli odważniejsi

W październiku 1965 r. opublikowane zostało „Memorandum wschodnie”, w którym kierownictwo Kościoła ewangelickiego w Niemczech postulowało zmianę podejścia Niemców do Polski, w tym uznanie przez RFN granicy na Odrze i Nysie. Memorandum to wywołało w Niemczech burzę i podzieliło społeczeństwo. W samym Kościele ewangelickim rozgorzał niezwykle silny spór; na sygnatariuszy „Memorandum” spłynęła fala ostrej krytyki, a tysiące oburzonych wiernych wystąpiło z Kościoła. I właśnie wtedy, gdy w RFN temperatura sporów o podejście do Polski była bliska wrzenia, pojawiło się orędzie, a niemieccy biskupi stanęli przed wyborem: sformułować odpowiedź, która byłaby równie radykalna jak ewangelickie „Memorandum” i polskie orędzie, czy też zareagować bardziej zachowawczo. Jak wiemy, wybrali ten drugi wariant. Decydujące było tu ich przeświadczenie, że niemieccy katolicy nie są na radykalny gest pojednania wobec Polski gotowi i wywoła on w niemieckim Kościele katolickim równie poważny kryzys, jaki chwilę wcześniej „Memorandum wschodnie” wywołało w Kościele ewangelickim. A tego niemieccy hierarchowie bardzo chcieli uniknąć. Stąd zapewne od samego początku sceptycznie odnosili się do orędzia, uważając tak radykalny krok za przedwczesny. To zapewne dlatego abp Kominek musiał niemal błagalnie prosić ich, by „nie odrzucali tej szansy”. I to zapewne dlatego, kiedy orędzie zostało już wystosowane, przygotowali odpowiedź tak powściągliwą. A potem – w następnych miesiącach i latach – podjęli cały szereg działań, które miały zmienić nastawienie niemieckich katolików do ich polskich braci w wierze.

Dwie strategie

Porównując działania polskich i niemieckich biskupów, można pokusić się o stwierdzenie, że szukając wyjścia z zaklętego kręgu wzajemnej wrogości, strona polska postawiła na romantyczny zryw, a strona niemiecka – na pracę organiczną. Obie strategie miały swoje plusy i minusy. Polscy biskupi zapłacili za orędzie wysoką cenę – również dlatego, że katolicy w Polsce, podobnie jak w Niemczech, nie byli przygotowani na tak radykalny gest. Jednocześnie jednak list polskich biskupów przeszedł do historii jako wzór ewangelicznego radykalizmu i heroizmu w przezwyciężaniu wrogości między narodami. Niemieccy biskupi wysokiej ceny uniknęli, ale do historii, obok polskich biskupów, przeszli nie oni, lecz autorzy „Memorandum wschodniego” i kanclerz Willy Brandt, klęczący przed pomnikiem Bohaterów Getta w Warszawie. Trzeba jeszcze dodać, że odpowiedź niemieckich biskupów rozczarowała nie tylko polskich adresatów. Również katoliccy prekursorzy polsko-niemieckiego pojednania w Niemczech byli nią zawiedzeni. Dlatego też trzy lata później 160 zachodnioniemieckich intelektualistów katolickich, wśród nich Joseph Ratzinger, podpisało „Memorandum bensberskie”. Wezwano w nim niemiecką hierarchię katolicką do radykalniejszego działania na rzecz pojednania z Polską, w tym do opowiedzenia się za granicą na Odrze i Nysie. Należy podkreślić, że jakkolwiek odpowiedź niemieckich biskupów z 1965 r. była mało przekonująca, to w kolejnych latach Kościół niemiecki udzielił polskim braciom w wierze ogromnego wsparcia materialnego, które ułatwiło mu przetrwanie w trudnych czasach komunizmu. To wsparcie, niemające sobie równych ze strony Kościoła w innych krajach zachodnich, można uznać za adekwatną odpowiedź niemieckiego Kościoła na orędzie i za jego owoc. •

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Robert Żurek IPN Wrocław