Co wolno władzy – próba dialogu

Wokół TK: Krytycyzm wobec PO nie musi oznaczać automatycznego poparcia dla moralnie wątpliwych działań PiS – tak jak niezgoda na te ostatnie nie oznacza jeszcze, że wspiera się inną stronę politycznego sporu, czy też że broni się jakiegokolwiek „establishmentu”.

W ostatnich dniach wielu komentatorów serwisu Gosc.pl wyraziło swoje uzasadnione obawy w związku z pogłębiającymi się w Polsce podziałami, słusznie apelując o studzenie narastających w społeczeństwie niezdrowych emocji. Wychodząc naprzeciw tym apelom, chciałbym wyjaśnić, dlaczego działania obecnie rządzących wobec Trybunału Konstytucyjnego są dla mnie ‒ jak i dla wielu innych osób – z moralnego punktu widzenia niemożliwe do zaakceptowania. Piszę te słowa jako członek Kościoła, jako obywatel, i zarazem jako prawnik. Mam nadzieję, że taka próba dialogu może przybliżyć wzajemne zrozumienie tych, którzy różnią się w ocenie obecnych wydarzeń. Jako chrześcijanie i bracia w wierze jesteśmy do niego wezwani zawsze, a trwający właśnie Rok Miłosierdzia czyni to wezwanie jeszcze wyraźniejszym.

W swoich ostatnich działaniach związanych z Trybunałem Konstytucyjnym reprezentanci rządzącego Polską ugrupowania dopuścili się, niestety, licznych przypadków naginania lub jawnego łamania prawa. I nie chodzi tu o jakieś mało istotne regulacje, ale o zasady kluczowe dla funkcjonowania rządów prawa i demokracji. Bez wdawania się w prawnicze zawiłości, za przykłady takich działań można uznać m.in. uchwalanie ustaw w ekspresowym tempie i z naruszeniem obowiązujących procedur, samowolne ocenianie przez Sejm – do czego nie ma on prawa – czy określone ustawy są zgodne z Konstytucją oraz „unieważnianie” uchwał podjętych głosami politycznych oponentów, wstrzymywanie publikacji wyroków Trybunału Konstytucyjnego, czy podważanie mocy prawnej tych wyroków. Niezgodne z prawem było również – co stwierdzam z żalem – nie zaprzysiężenie przez Prezydenta RP sędziów wybranych przez Sejm poprzedniej kadencji. W ten sposób zarówno w przypadku Sejmu, Premiera, jak i Prezydenta doszło do działań z punktu widzenia prawa nie do przyjęcia. Nie oznacza to oczywiście, jak pochopnie twierdzą niektórzy, że Polska zmierza w stronę totalitaryzmu. Jednak kiedy władza łamie prawo, jest to zarówno niebezpieczne, jak i moralnie niedopuszczalne.

Przeciwko takiemu postawieniu sprawy podnoszone są obecnie trzy argumenty. Pierwszy: że całe zamieszanie rozpoczęła Platforma Obywatelska, a obecny Rząd i Sejm próbują jedynie naprawić sytuację. Drugi: że takich działań wymaga upolitycznienie obecnego Trybunału. Trzeci: że władza działa dla dobra Narodu, co jest ważniejsze niż troska o przestrzeganie zawiłych prawnych standardów. Jak pokażę, wszystkie te trzy zarzuty są fałszywe.

Po pierwsze, jest prawdą, że koalicja PO-PSL przyjęła w czerwcu niekonstytucyjną ustawę, próbując dokonać „skoku na Trybunał” – przeciwko czemu zresztą protestowały wtedy różne środowiska. Sytuacja naganna, jednak przytrafiająca się nie po raz pierwszy (wątpliwe ustawy uchwalał Parlament każdej kadencji) i prawo zawiera narzędzia, które problem taki pozwalają skutecznie rozwiązać. Jest nim skierowanie sprawy do Trybunału Konstytucyjnego. PiS nie zdecydował się jednak na ten krok, który rozwiązałby problem. (Swój wcześniejszy wniosek PiS wycofał, zrobili to „za niego” inni, i ostatecznie TK uznał, że ustawa faktycznie była częściowo niezgodna z Konstytucją). Zamiast tego, posłowie PiS we współpracy z Prezydentem podjęli szereg działań, które zrodziły ogromny chaos prawny (wspominane „unieważnianie” uchwał, pospieszne wybieranie i zaprzysięganie sędziów, ignorowanie wyroków TK). To właśnie ta strona odpowiada więc w całości za obecny kryzys. Równie dobrze co Platformę można by za niego winić Mieszka I, na tej zasadzie, że stworzył państwo polskie.

Po drugie, twierdzenie, że obecny TK jest upolityczniony i podległy PO jest ostatnio namiętnie powtarzane przez polityków i niektóre media, nikt jednak nie przedstawił na jego rzecz żadnego konkretnego dowodu. To, że to politycy wybierają sędziów, takim dowodem oczywiście być nie może: robili to zawsze (ktoś wybierać ich musi…), ale nie przekłada się to automatycznie na decyzje sędziowskie. Przeciwnie, każdego roku mamy przykłady orzeczeń TK niewygodnych z punktu widzenia  wybierających ich rządzących. Wymieńmy tylko kilka głośniejszych wyroków z czasów rządów PO-PSL, które mogły napsuć krwi politykom tych partii, jak te w sprawie prób ograniczania prawa dostępu do informacji publicznej,  możliwości zrzeszania się osób pracujących na „umowach śmieciowych” w związki zawodowe, czy dotyczący klauzuli sumienia. Warto przypomnieć też sytuację, w której próbowano wciągnąć TK bezpośrednio w spór polityczny; chodzi o pamiętną „walkę o krzesełka”, w której Trybunał skutecznie odciął się od politycznych konfliktów, nie dając się wykorzystać jako narzędzie partyjnej gry. Choć obecny system nie jest bez wad, sędziowie wielokrotnie pokazali, że potrafią bronić swojej niezależności od polityków.

Nawet zresztą, gdyby Trybunał rzeczywiście był tak upolityczniony, jak mu się to zarzuca, a politycy PiS działali ze szlachetnych pobudek „uzdrowienia” sytuacji,  warto przypomnieć, że według chrześcijaństwa dobry cel nie uświęca złych środków. Będąc u władzy, nie można więc naprawiać rzeczywistości przez łamanie prawa.

Po trzecie, niektórzy mogą uznać, że ostatecznie są ważniejsze sprawy niż to, czy władza postępuje zgodnie z prawem – byleby działała w słusznym celu. Wydaje się, że takie myślenie charakteryzuje sporą część zwolenników obecnego Rządu. Podkreślmy więc, że to nieprawdziwe i wyjątkowo niebezpieczne stwierdzenie. Jak pisał w 1945 r. Gustaw Radbruch ‒ jeden z najważniejszych współczesnych filozofów prawa, który przypomniał prawdę o wynikających z prawa natury moralnych granicach prawa ‒ takie postawienie sprawy bardzo szybko prowadzi do państwa bezprawia, w którym za zgodny z prawem zostaje uznany każdy wymysł władzy.

Radbruch pisał te słowa pod wpływem świeżych doświadczeń życia w nazistowskich Niemczech. Tym, który jako pierwszy stwierdził, że dobro Narodu jest ważniejsze od prawa, był Hans Frank, znany później doskonale Polakom jako Generalny Gubernator. Obecnym polskim władzom – powtarzam – daleko do Hansa Franka i zapędów totalitarnych. Jednak stawianie się przez władzę ponad prawem zawsze jest niebezpieczne. Demokratycznie wybrana władza może prawo zmienić – dopóki tego jednak nie zrobi, musi już obowiązujących przepisów skrupulatnie przestrzegać.

Na koniec jeszcze jedna uwaga. Mam wrażenie, że akceptacja, jakiej część katolików i wielu publicystów udziela działaniom obecnie rządzących, wynika przede wszystkim z braku zgody na to, co wcześniej robiła PO. Nie dajmy się jednak zwariować i zamknąć w fałszywej opozycji. Krytycyzm wobec PO nie musi oznaczać automatycznego poparcia dla moralnie wątpliwych działań PiS – tak jak niezgoda na te ostatnie nie oznacza jeszcze, że wspiera się inną stronę politycznego sporu, czy też że broni się jakiegokolwiek „establishmentu”. Jako uczniowie Jezusa jesteśmy raczej wezwani do nazywania prawdy po imieniu i odrzucania wszystkich przypadków nieuczciwego zachowania. Niezależnie, po której stronie naszych doczesnych politycznych aren do nich dochodzi.

Maciej Pichlak

Autor jest filozofem prawa, pracownikiem Wydziału Prawa, Administracji i Ekonomii Uniwersytetu Wrocławskiego. Prowadzi m.in. studenckie koło naukowe „Kodeks i Ewangelia”.

« 1 »