O słowach, przy których gardło ściska wzruszenie, i diable, który słyszy: „Morda!”, z dominikaninem o. Tomaszem Nowakiem rozmawia Marcin Jakimowicz.
Bóg mówi do Jeremiasza zdumiewające słowa: „Nie lękaj się ich, abym cię czasem nie napełnił lękiem”. Czy wejście w lęk jest decyzją?
Tak. Mogę się bać, ale nie mogę dać się zastraszyć. Towarzyszy mi poczucie lęku i ma ono swą siłę…
Budzi się Ojciec zlany zimnym potem?
Nie. Moje lęki przejawiają się w zamartwianiu się. To pokusa, która mnie dopada. Ostatnio odkryłem różnicę między zamartwianiem się a troską. Zamartwianie się jest zajmowaniem się rzeczami, na które nie masz wpływu, a troska – myśleniem o tym, na co masz wpływ. Troska jest zdrowa, a za-martw-ianie się, jak sama nazwa wskazuje, jest stanięciem po stronie śmierci. Przez trzy miesiące czułem się przygnieciony ciężarem, uchodziło ze mnie życie, a ja nie wiedziałem, co się dzieje. I wtedy jeden z braci powiedział: „Zamartwiasz się”. To moje ostatnie nawrócenie.
Często Ojciec krzyczy do Boga: „Nic Cię nie obchodzi, że ginę”?
Nieczęsto. Ale zdarza mi się. Kiedyś myślałem, że tak nie wolno, że to zła modlitwa. Dziś widzę, że niezwykle skuteczna. Co nie znaczy, że nie jest modlitwą niewiary. Ten krzyk bierze się przecież z nieufności.
Człowiek krzyknie coś takiego, a potem spłoszony zakrywa dłonią usta: przeholowałem…
Takie uczucie w nas jest, ale od mistrzów duchowych nauczyłem się, że nie robi to na Panu Bogu wrażenia. On potrafi energię, która nagle w nas wybucha, przetworzyć na dobro. O wiele gorszą sytuacją jest unik, wycofanie się. Bóg lubi konfrontację, sam do niej wzywa. Jest niezwykle kreatywny. Dlatego, myślę, ma pretensje do człowieka od „minitalentów”, który zakopuje je i nie chce puścić ich w obieg, bo… nie jest w tym podobny do Niego. Bóg mówi słowo i tym samym stwarza.
Mówi: „Milcz!” i nawałnica się cofa.
Czasami to „milcz!” musi być powiedziane kilka razy. Aż przyjdzie wiara. Święty Tomasz z Akwinu pisał: „Jeśli nie masz wiary, wypowiadaj słowa, a serce pójdzie za nimi”. To się sprawdza. Czasem to „Milcz!” wypowiadam wiele razy, a wiara stopniowo przychodzi. Elizeusz uderza pierwszy raz płaszczem Eliasza i… nic się nie dzieje. Dopiero za którymś razem przychodzi wiara i dokonuje się cud. Pamiętam historię z ks. Szpakiem. Nadciągał deszcz, a ludzie nie mieli kurtek, parasoli. Ksiądz Andrzej mówi: „Tomek, módl się”, a ja na to: „Nie mam wiary”. Ale zacząłem się modlić: „Panie, nie mam wiary, ale Andrzej ma i na podstawie jego wiary proszę, by deszcz odszedł”.
Padało?
Nie. Mimo że wokół straszyły czarne chmury…
Biblijni prorocy często powoływali się na wiarę Abrahama, Izaaka, Jakuba, Mojżesza…
Jest piękna Litania Dominikańska, która nieustannie odwołuje się do tego, co było udziałem Maryi, przypomina wydarzenia, w których uczestniczyła. Nawiasem mówiąc, to skuteczna modlitwa. Biskupi mówili: strzeżcie się tej litanii. (śmiech)
Do kin wchodzą nowe „Gwiezdne wojny”. Wielu ludzi ma taką wizję chrześcijaństwa: nieustanna jatka dwóch światów, gdzie na dobrą sprawę nie wiadomo, kto wygrywa. Raz imperium atakuje, raz kontratakuje.
To nie jest prawdziwy obraz. Nie ma żadnej równowagi sił. Jezus nie traktuje „ciemnych sił” jako partnerów. To rozmowa między Panem a sługą, Stwórcą a stworzeniem. Mówi: „Milcz!” i muszą milczeć. Adam Szustak, z którym ostatnio często głoszę, powtarza: „Milcz!” to dosłownie „zakładaj kaganiec!”. Tak Jezus mówi do demona. Jak do psa. Młodzi powiedzieliby: „Morda!”. (śmiech) Milcz, bo nie jesteś tu po to, by prorokować czy głosić. Nie masz zgody. Ja decyduję, kto co mówi.
Tyle że demon tuż po tym, jak Jezus usłyszał: „Jesteś Synem Bożym”, syczy: „Jeśli jesteś synem Bożym…”. Przepraszam bardzo, co to znaczy „jeśli”?
To niezwykle subtelne kuszenie. Jezus przebywał 40 dni sam na sam z Ojcem, nasiąkał Jego obecnością, uwierzył, że jest wybrany. To trochę jak my na rekolekcjach. Jesteśmy tacy uduchowieni, pobożni, dowartościowani. Nagle przychodzi diabeł i mówi: zobacz, jaki jesteś gość, jaki jesteś ważny… To nie jest równanie w dół. On nie mówi do Jezusa: jesteś do niczego. Chce wepchnąć Mesjasza na drogę pychy. Po co? By odebrać Bogu chwałę. Ta pokusa (jestem świetnym kaznodzieją, nie mam słabych punktów) jest o wiele groźniejsza niż podszept: nie nadajesz się.