Na Ukrainie obchodzona jest druga rocznica rewolucji godności, pokojowych protestów, które wybuchły jesienią 2013 r. w odpowiedzi na odmowę rządzących w sprawie zbliżenia z UE, przerodziły się w krwawe walki uliczne i doprowadziły do usunięcia ówczesnych władz.
W sobotę w Kijowie i innych miastach ukraińskich odbywają się uroczystości upamiętniające tamte wydarzenia. Jest to oficjalne święto znane jako Dzień Wolności i Godności, poświęcone także rocznicy pomarańczowej rewolucji z 2004 r.
Na dojściach do Majdanu Niepodległości w centrum ukraińskiej stolicy, gdzie na przełomie 2013 r. i 2014 r. znajdowało się miasteczko namiotowe zwane "Euromajdanem", ustawiono bramki bezpieczeństwa, które mają zapobiec ewentualnemu atakowi terrorystycznemu.
W związku z sygnałami o możliwych aktach dywersyjnych ze strony sił prorosyjskich w kraju obowiązują wzmożone środki bezpieczeństwa. Niektórzy uważają jednak, że kontrolowanie ludzi, którzy chcą dziś wejść na Majdan, jest oznaką dystansu rozdzielającego władze od społeczeństwa.
"Doprowadziliśmy ich do władzy, a oni się od nas odgradzają. Może mają rację, bo rewolucja wciąż trwa i zakończy się tylko wtedy, kiedy całkowicie oczyścimy Ukrainę z oligarchów" - gorączkuje się stojący w kolejce do bramki mężczyzna w wojskowym mundurze polowym.
Rusłan Sołowij, bo tak się przedstawia, jest lekarzem wojskowym. Był na Majdanie od pierwszych jego dni, a potem walczył z separatystami prorosyjskimi w Donbasie na wschodzie Ukrainy.
"Na Majdanie biliśmy się o nową, nowoczesną i europejską Ukrainę. Rozumiem, że nie dostaniemy jej za jednym machnięciem czarodziejskiej różdżki, ale sprawy idą nie w tym kierunku. Ludzie biednieją, a bezczelni oligarchowie wciąż piją z nich krew" - mówi.
Rozmówca PAP sądzi, że Ukrainie potrzebna jest kolejna rewolucja, jednak uważa, że obecnie jest na nią za wcześnie. "Najpierw trzeba zrobić porządek na wschodzie, a potem brać się za Kijów. Na razie mamy ważniejsze problemy" - podkreśla.
O potrzebie nowej rewolucji mówi się na Ukrainie bardzo często. Społeczeństwo nie widzi skutków reform, którymi tak lubią chwalić się władze, narzeka na rosnące ceny i opłaty komunalne i złości się, że sprawcy brutalnych zabójstw na Majdanie nie zostali dotychczas ukarani.
Prezydent Petro Poroszenko uspokaja, że nie wszystko wygląda tak źle. "Gdy w ubiegłym roku obejmowałem urząd prezydenta, nie miałem guzika, którym mógłbym uruchomić mechanizm walki z korupcją. Nowe ustawy, nowe instytucje, nowi ludzie - oto rezultaty naszej pracy" - oświadczył w posłaniu wygłoszonym do rodaków z okazji Dnia Wolności i Godności.
Szef państwa podkreślił jednocześnie, że wyniki rewolucji godności są jednak widoczne: Ukrainie udało się obalić dyktaturę i powstrzymać agresję Rosji w Donbasie. Zaznaczył, że gospodarka po raz pierwszy od dłuższego czasu wykazuje tendencje wzrostowe, zakończono procedury związane z likwidacją unijnych wiz, a na początku przyszłego roku wejdzie w życie umowa o wolnym handlu z UE.
"Dziękuję tym, którzy rozumieją, w jak trudnych warunkach przyszło nam zmieniać kraj" - mówił Poroszenko.
Protesty na Majdanie rozpoczęły się 21 listopada 2013 r. po decyzji rządu ówczesnego premiera Mykoły Azarowa i prezydenta Wiktora Janukowycza o wstrzymaniu przygotowań do podpisania umowy stowarzyszeniowej z Unią Europejską.
W nocy 21 na 22 listopada przeciwko tej decyzji protestowało około 2 tys. ludzi. W niedzielę 24 listopada w marszu poparcia dla integracji europejskiej ulicami Kijowa przeszło już 100 tys. ludzi.
Protesty nasiliły się w grudniu i trwały w styczniu i lutym 2014 r. W wyniku walk ulicznych między demonstrantami a milicją zginęło ponad 100 osób. Pod koniec lutego Janukowycz został obalony, zbiegł z kraju i do dziś ukrywa się w Rosji.