Wielokulturowość musi być oparta na wzajemnym szacunku – w innym wypadku nie może być o niej mowy.
Wyobraźmy sobie sytuację, w której sąsiad zachwyca się naszym domem. Podoba mu się widok z tarasu, podziwia smak, z jakim dobrano meble, wychwala porządek. Nie może się nadziwić, z jakim wdziękiem przyjmowani są goście. Sam pochodzi z miejsca zwykłego, biednego, zabałaganionego, w którym rodzinna atmosfera jest daleka od ideału. Chciałby mieszkać w takim domu jak nasz. Zapraszamy go więc, żeby został z nami na jakiś czas. Co robi? Na początku wydaje się być zadowolony, ale nie odpowiada mu fakt, że mamy psa. Żąda więc, żeby zwierzę trzymane było na zewnątrz. Godzimy się na to, bo chcemy, żeby nasz gość czuł się komfortowo. Jedzenie właściwie też nie do końca mu smakuje. W jego domu ostatecznie jada się inaczej, zatem życzyłby sobie, żeby podano mu coś podobnego. Uczymy się gotować na nowo, nie wypada, żeby gość chodził głodny. Nie jest przyzwyczajony do tego, żeby po sobie sprzątać, dom powoli obrasta w górę śmieci, bo nie nadążamy z codziennymi obowiązkami. A gość nasz jest coraz bardziej niezadowolony. U niego wszystko robi się w inny sposób. Rozsiada się więc wygodnie i żąda, żeby nasze miejsce zmienić wedle jego uznania. Już się nacieszył nowością, wystarczy.
Problem imigracji w Europie nie jest nowy. Nie ściągnięto go na Stary Kontynent wraz z falą syryjskich uchodźców. Trwa od lat i od lat wszyscy ze zdumiewającym uporem zamykają na niego oczy. Europa jest słaba. Zapętliła się gdzieś w wielkich ideologiach o humanitaryzmie i tolerancji. Zupełnie straciła instynkt samozachowawczy. Nie chciałabym myśleć, że jest skończona, ale niedaleko jej do upadku.
Od wielu lat do Europy przyjeżdżają masy ludzi goniących za marzeniami o lepszym życiu. O życiu łatwym. Wyciągają rękę po zapomogi, usadawiają się wygodnie. Nie do końca im to siedzisko pasuje. Ostatecznie nie jest jak w ich domu. Więc przekształcają swój nowy dom na obraz i podobieństwo starego. Wyrzucają śmieci na ulice, budują meczety, bezczeszczą kościoły, krzyczą na widok psa i świni, wznoszą własne restauracje, zabijając zwierzęta w okrutny sposób, żeby mięso było halal - dozwolone do spożycia, zaczepiają kobiety, w ich mniemaniu półnagie i „same się proszące”, płodzą dzieci i wyciągają ręce po kolejne zapomogi. Tworzą swoje własne enklawy, gdzie język, prawo i kultura są ich prawem, językiem i kulturą. Czują się bezkarni. Uważają, że im się należy.
Europa zamyka oczy i bije się w piersi, że dała za mało, że ona temu winna, bo nie wysiliła się dostatecznie, żeby ów gość, karmiony i głaskany raczył wyrazić chęć adaptacji. Raczył nauczyć się języka, pójść do pracy, zaprzyjaźnić z lokalnymi sąsiadami. Że dopuściła do tego, żeby na gościa krzywo patrzono – jej winą są płonące samochody, gwałty i rozboje. Zła Europa.
Nie przeczę europejskiemu rasizmowi, zwłaszcza polski jest dość znamienny, bo płynie na fali źle pojętego nacjonalizmu i bywa co najmniej niebezpieczny. Ale wolę na niego w obecnej sytuacji patrzeć jak na smutne resztki instynktu samozachowawczego narodu, który zagrożony, próbuje zachować swoją tożsamość. Cierpią na nim niewinni? Tak. Ale jakie rzesze niewinnych cierpią, bo Europa zamyka oczy i przeprasza swoich gości, zamiast ich zmusić do współpracy lub... odesłać do siebie? I kaja się ta Europa za swoje błędy przeszłe i obecne, wymagając ode mnie altruizmu, poświęcenia dla drugiego człowieka, którego nawet nie znam, a na pewno nie szanuję. Bo jak mam szanować młodego mężczyznę, który ucieka z własnego kraju ogarniętego straszną wojną, a zostawia za sobą swoją rodzinę? Matkę. Ojca. Żonę. Dziecko. Będzie dobrym sąsiadem, który uszanuje to, że mam psa i lubię krótkie spódniczki? Naprawdę ktoś w to wierzy?
Nie twierdzę, że nie należy pomagać ludziom w potrzebie. Gdyby mój kraj był rozrywany wojną, zwłaszcza tak sadystyczną, jak ta w Syrii, chciałabym, żeby ktoś wyciągnął do mnie pomocną dłoń. Ale chciałabym także mój dom odzyskać, a przede wszystkim widzieć moją rodzinę bezpieczną. Dlaczego Europa przyjmuje rzesze młodych mężczyzn? Dlaczego nie przyjmować jedynie kobiet i dzieci? Czemu nie sprawuje nad tą powodzą ludzi żadnej realnej kontroli, skoro wszyscy wiemy, jak bardzo może się to okazać niebezpieczne? Czy obowiązkiem rządu nie jest stawianie dobra narodu ponad inne nacje? Nie taki jest sens bycia obywatelem konkretnego kraju? Gdyby setka osób zagrożona była śmiercią, a pośród nich jeden człowiek, zdolny do skrzywdzenia mojej rodziny, nie ocaliłabym tej setki. Wy ocalilibyście, podejmując ryzyko utraty domu i waszych bliskich? A zważmy na to, że Europa nie jest przygotowana na taki zalew ludzi ekonomicznie. Gdybym miała ostatnią kromkę chleba, oddałabym pół mojemu dziecku, a pół matce. Nie poszłabym karmić nią dziecka sąsiadów. Mamy tyle nierozwiązanych problemów we własnym domu, a bierzemy na siebie problemy innych.
Jako imigrantka od lat mieszkająca w kraju, którego 90 proc. mieszkańców to muzułmanie, rozumiem jak trudna jest adaptacja do miejsca, w którym kultura i religia tak dalece różnią się od moich. Ale wiem też, że nie jest niemożliwa. Jestem gościem i szanuję mojego gospodarza. Nie opieram swoich opinii na kolorowych obrazkach z internetu, tylko z tego, co widzę na własne oczy. Znam kulturę muzułmańską, bo z nią obcuję na co dzień.
Wszystko to, co kochamy w Europie, wszystko co w niej piękne, architektura, sztuka, prawo, ideologia i wolność, którą się tak szczycimy, wyrosło z tradycji chrześcijańskiej. Dojrzewało wiekami, przeżywało wzloty i upadki, żeby ostatecznie dać nam możliwość wyrażania swoich myśli bez obaw, że możemy za to zginąć.
Masowa imigracja doprowadzi prędzej czy później do islamizacji. A islamizacja zabije Europę, jej wolność i wydumaną tolerancję, wszystko to, o co walczyliśmy tak długo.
Nie chciałabym zostać źle zrozumiana: Nie twierdzę, że muzułmanie są złymi ludźmi. Są tacy sami jak wyznawcy innych religii. Można pośród nich odnaleźć ludzi wspaniałych, zwyczajnych, dobrych, mądrych, głupich i złych. Chcę przez to powiedzieć, że ideologia muzułmańska w połączeniu z kulturą niektórych grup etnicznych stanowi bardzo niebezpieczną mieszankę.