Ocalony z Bataclan: Ludzie padali jeden po drugim. Panika, krzyki. Uciekliśmy cudem. Potem bieg na oślep aż do samej Bastylii.
Na stadionie miała być prawdziwa rzeź. Nie udało się. Niewykluczone, że celem był sam prezydent Hollande. Wybór pozostałych miejsc piątkowej rzezi przeprowadzonej przez islamskich zamachowców, nie był przypadkowy.
Jak wynika z komentarzy i relacji policji oraz prokuratury, służby antyterrorystyczne wiedziały o akcji. Na godzinę przed pierwszym wybuchem przy Stade de France policja ponoć przerwała koncert pod Wieżą Eiffla. Ewakuowano kilka tysięcy osób. Czemu w takim razie podobnej akcji nie przeprowadzono właśnie w Bataclan? Tym bardziej, że można było przypuszczać, że to będzie jeden z celów. Islamiści próbowali już raz w 2011 roku wysadzić tam materiały wybuchowe. Udało się ich powstrzymać. Czemu akurat tam? Bataclan to miejsce nie tylko koncertów, ale cyklicznych spotkań Wspólnoty Żydowskiej. Właścicielem jest rodzina żydowska. Taki argument podano w komunikacie grupy islamskiej Jaich al-Islam, która wtedy próbowała dokonać tam zamachu. To jedynie potwierdza fakt, że islamiści działają nie tylko w geście zemsty za wojnę w Syrii i Iraku, ale według ścisłych religijnych pobudek. Rozprawiają się z "innowiercami", co zresztą nakazuje im Koran.
Dziennik "Le Figaro" odtwarza dzisiaj minuta po minucie nocny horror. Nie jest to jeszcze wersja potwierdzona przez prokuraturę. Dziennikarze opierają się na dotychczasowych komunikatach ze śledztwa oraz na relacji świadków.
Godzina 21.20 trwa mecz Francja-Niemcy na Stade de France. Kibicuje mu ponad 80 tysięcy osób wraz z prezydentem. Słychać pierwszy wybuch. Nikt nie reaguje. Po chwili następny. Piłkarze zatrzymują się na murawie. Kilka minut po trzecim huku nad stadionem pojawia się helikopter. Będzie ewakuacja prezydenta Hollande'a. Z megafonów pada komunikat: wszyscy na murawę! Jest panika, ludzie chwytają za telefony. Dowiadują się, że trzech zamachowców wysadziło się przy wejściu do stadionu w powietrze.
W tym samym mniej więcej czasie, około 21.25. czarny Seat typ Leon wjeżdża do X dzielnicy Paryża. Na rogu ulicy Bichat i Alibert w samochodzie opadają szyby. Kiedy podjeżdża pod bar Le Carillon i restaurację Le Petit Cambodge, z samochodu padają strzały. Szyby restauracji i sklepów obok roztrzaskują się w drobny mak, ludzie siedzący przy stolikach przy kolacji padają na ziemię. Po chodnikach spływa krew. Jak powie potem prokurator Paryża, przy stolikach znaleziono setki odłamków pocisków. Świadkowie tych scen mówią o wprost surrealistycznej wściekłości zamachowców.
Siedem minut później, około 21. 32 ten sam samochód pojawia się w pobliżu placu Republiki. Strzały padają do klientów pizzerii La Casa Nostra i baru À la bonne bière. "Widziałem jak samochód się zatrzymał, wypadło z niego, z każdej strony, po jednym mężczyźnie i zaczęli strzelać na oślep" - relacjonuje we wszystkich mediach jeden ze świadków. Scenę sfilmował swoim smartfonem.
Cztery minuty później, jest 21. 36 od strzałów ginie 18 osób, klientów restauracji «La Belle Équipe» przy ulicy Charonne w XI dzielnicy Paryża.
Kolejne cztery minuty później, ok 21.40 przy boulevard Voltaire, wciąż dzielnica XI, w powietrze wysadza się jeden z zamachowców.
W tym samym czasie drugi samochód, czarne Polo, podjeżdża pod salę Bataclan. Trwa tam koncert rockowy. Kończy się piosenka w wykonaniu Eagles of death metal. "Nagle usłyszeliśmy hałas, jakby wybuch, jakby ktoś wysadzał petardy. Spojrzałem na scenę, solista zespołu podniósł do góry gitarę. I wtedy wpadli ludzie z bronią. I zaczęło się piekło. totalny chaos, krzyki, panika" - relacjonuje świadek. Zamachowcy krzyczą: Allah Akbar! Syria! Irak! i strzelają do ludzi jak do kaczek. Trupy padają na podłogę, leje się strumieniami krew. Część osób próbuje uciekać. Szukają w panice wyjść awaryjnych. Jest tylko jedno. W relacji dla Le Figaro jeden z ocalonych mówi: "Przemknęliśmy za kotarą sceny. Jak wyszliśmy na zewnątrz, biegliśmy na oślep. To był najszybszy bieg w moim życiu. Aż do samej Bastylii".
Ocalony zdążył przyjrzeć się zamachowcom: "Jeden wyglądał na bardzo młodego, miał trzydniowy zarost, drugi dobrze ogolony miał okulary a na głowie rodzaj żółtego beretu. Miał na sobie jakąś kamizelkę. I pas z amunicją". Świadkowie mówią, że kamikaze krzyczeli do nich po francusku, bardzo płynnym i czystym akcentem. "To musieli być Francuzi" - mówią.
Jak podsumowuje Le Figaro, w ciągu 33 minut dokonał się nad Sekwaną największy od czasów II wojny światowej zamach.
Joanna Bątkiewicz-Brożek