Zmarł Günter Schabowski – niemiecki komunista, bez którego mur berliński nie upadłby tak spektakularnie. I który w przeciwieństwie do wielu swoich towarzyszy potrafił przeprosić za zbrodnie.
02.11.2015 09:55 GOSC.PL
Czasem jedno zdanie zmienia historię. W przypadku najnowszej historii Niemiec brzmiało ono: „Według mojej wiedzy… nastąpi to natychmiast, niezwłocznie”. Wypowiedział je wieczorem 9 listopada 1989 roku Günter Schabowski, od kilku dni „sekretarz Komitetu Centralnego Socjalistycznej Partii Jedności Niemiec ds. informacyjnych”, czyli odpowiednik rzecznika prasowego enerdowskiego rządu. Właśnie trwała konferencja prasowa, na której przedstawił projekt prawa ułatwiającego mieszkańcom NRD podróż do RFN – i to nie tylko w jedną stronę, z utratą obywatelstwa w pakiecie, ale z możliwością wielokrotnego przekraczania granicy. Historyczne słowa były odpowiedzią na pytanie, od kiedy rozwiązanie będzie obowiązywać.
W rzeczywistości Schabowski pomylił się, bowiem regulacja miała wejść w życie dopiero następnego dnia. News obiegł cały kraj i nie tylko, bo na konferencji prasowej obecni byli liczni dziennikarze zagraniczni. Tysiące Berlińczyków ruszyło na posterunki graniczne. Granicznicy nic jednak o nowym prawie nie wiedzieli, zaczęły się telefony do dowódców. Pół godziny przed północą w górę poszedł pierwszy szlaban (bez uzyskania ostatecznej zgody!), za nim poszły następne. Liczni dziennikarze relacjonowali pierwsze swobodne nocne spacery Niemców wschodnich po zachodnim Berlinie, niektórym udawało się nawet udokumentować przypadkowe spotkania krewnych i przyjaciół. Było wiele łez, wzruszenia, a posłowie Bundestagu (trwały właśnie obrady) spontanicznie odśpiewali niemiecki hymn, zaczynający się od słów „Jedność, prawo i wolność, dla niemieckiej ojczyzny”.
Gdyby Schabowski się nie pomylił, pogranicznicy już nad ranem wiedzieliby, co robić. Przed przejściami ustawiłyby się co prawda długie kolejki, ale nie byłoby tej spontaniczności, wzruszeń. To co prawda estetyka, ale wszystko działoby się w świetle dnia, a nie w nocy, co wzmacniało dramaturgię. Dziś Niemcy nie mieliby swojego mitu „obalenia Muru Berlińskiego”, mitu w sensie opowieści założycielskiej, nie fałszerstwa historii. Bo i wbrew późniejszym zapewnieniom Schabowskiego szczerze wątpię, by był świadomy skutków swej wypowiedzi.
Niecały rok później Niemcy były już zjednoczone. Schabowski odciął się od swej komunistycznej przeszłości, ale ona nie odcięła się od niego. W 1997 roku sąd skazał go na trzy lata więzienia za współudział w wydaniu rozkazu strzelania do osób, które próbowały nielegalnie przekroczyć „wewnątrzniemiecką” granicę. Był to jednak raczej symboliczny wyrok: ułaskawiony przez chadeckiego burmistrza Berlina, przesiedział w więzieniu niecały rok. Co istotne, jako jeden z niewielu komunistów potrafił przyznać się do błędu. Inaczej, niż Wojciech Jaruzelski czy Czesław Kiszczak, którzy dla swoich zbrodni szukali coraz to nowych usprawiedliwień, Schabowski nie owijał w bawełnę: - Jako były zwolennik i aktywista tego światopoglądu odczuwam winę i hańbę, myśląc o zamordowanych przy Murze. Bliskich zamordowanych proszę o wybaczenie – mówił.
Schabowski zmarł 1 listopada 2015 roku w wieku 86 lat. Trudno nazwać go postacią wielką: na pewno taką, bez której historia mogłaby potoczyć się inaczej.
Stefan Sękowski