Dzięki otwarciu dostępu do zawodów więcej ludzi pracuje, a klienci cieszą się niższymi cenami. Jest jednak i druga strona medalu.
Jeszcze kilka lat temu ktoś, kto chciał zostać notariuszem, musiał przejść prawdziwą ścieżkę zdrowia: najpierw 5-letnie studia prawnicze, później organizowany przez korporację zawodową egzamin na aplikację, następnie tzw. asesura, czyli 2-letnia praktyka u boku doświadczonego prawnika. Jeszcze egzamin zawodowy i można zacząć samodzielną pracę. Zofia, która od roku pracuje jako notariusz w Warszawie, jest przykładem na to, jak ułatwienie dostępu do tego zawodu zmieniło sytuację młodych prawników. – Najpierw ustawa „lex Gosiewski” odebrała korporacji prawo do przeprowadzania egzaminów i przekazała je do Ministerstwa Sprawiedliwości. Wcześniej rada izby notarialnej przeprowadzała nabór raz na dwa lata, a miejsc było bardzo mało. Dwa lata temu zniknęła asesura, dzięki czemu zaoszczędziłam dwa lata, które spędziłabym na praktykach – tłumaczy. Choć w przypadku zawodów prawniczych największe zmiany zaszły jeszcze za rządów PiS, to zdecydowanie w kierunku deregulacji ruszono dopiero w kończącej się kadencji. Wszystko zaczęło się od raportu Fundacji Republikańskiej z początku 2011 r., z którego wynikało, że z 380 zawodami, do których sprawowania droga jest utrudniona, zajmujemy niechlubne pierwsze miejsce w Europie, jeśli chodzi o uregulowanie rynku pracy. Temat podjął Jarosław Gowin. Powstały trzy ustawy, które zniosły ograniczenia lub otworzyły całkowicie drogę do pełnienia aż 246 zawodów – tak różnych jak nurek, pilot szybowcowy, strażak, urbanista, taksówkarz czy doradca podatkowy.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Stefan Sękowski