Poszukiwania zatopionego kontenerowca "El Faro" utrudnia wciąż utrzymująca się zła pogoda i głębokość morza w rejonie Bahamów dochodząca do prawie 5 tys. metrów - powiedziała we wtorek przedstawicielka władz federalnych USA. Wśród 32-osobowej załogi było 5 Polaków.
Trwające od 6 dni poszukiwania nie przyniosły dotychczas żadnych rezultatów. Eksperci od spraw żeglugi ocenili, że była to najtragiczniejsza katastrofa statku płynącego pod banderą USA od ponad 30 lat.
Przedstawicielka amerykańskiego Krajowego Zarządu ds. Bezpieczeństwa Transportu (NTSB) Bella Dinh-Zarr oświadczyła, że poszukiwania utrudnia to, że nie wiadomo gdzie dokładnie jednostka poszła na dno oraz fakt, iż głębokość morza w tym rejonie Wysp Bahama dochodzi do 4.750 metrów.
Ostatnia znana pozycja statku, który płynął z Jacksonville na Florydzie do Puerto Rico, to rejon w pobliżu Crooked Island, w archipelagu Wysp Bahama. Szalał tam wówczas bardzo niebezpieczny huragan Joaquin a jednostka o długości 240 metrów była obciążona kontenerami i samochodami pod pokładem.
"To jest wielkie wyzwanie biorąc pod uwagę wielki obszar, jaki należy przeszukać i dużą głębokość" - powiedziała Dinh-Zarr.
Ustalenie położenia wraku kontenerowca ma kluczowe znaczenie bowiem umożliwi ratownikom odzyskanie "czarnej skrzynki" statku, która przechowuje zapis ostatnich 12 godzin pracy maszynowni oraz poleceń wydawanych z mostku.
Właściciel statku, armator Tote Inc., zadeklarował pełną współpracę z NTSB w poszukiwaniach i wyjaśnieniu okoliczności tragedii. Dotychczas Straż Przybrzeżna USA odnalazła zniszczoną tratwę ratunkową, kamizelki i koła ratunkowe i kilka kontenerów.
Władze przyznają, że znalezienie kogokolwiek z załogi żywego jest znikome biorąc pod uwagę, że statek zatonął podczas szalejącego huraganu i sztormu kiedy fale dochodziły do 15 metrów. Dotychczas znaleziono zwłoki tylko jednego marynarza, który najprawdopodobniej był członkiem załogi "El Faro".
Statek wypłynął z Jacksonville 29 września mimo ostrzeżeń meteorologów, że dotychczas jedynie tropikalny sztorm Joaquin przybiera na sile i przekształca się w huragan. 36 godzin później załoga wysłała sygnał S.O.S informując, że statek przechyla się, nabiera wody a silniki nie działają prawidłowo. Później łączność urwała się.
Według armatora statek przed wypłynięciem przechodził remont w maszynowni, którym zajmowali się właśnie polscy specjaliści. Zdaniem ekspertów remont nie miał jednak wpływu na pracę silników. (PAP)
jm/