Gen. Ben Hodges, dowódca sił USA w Europie, skrytykował bariery w swobodnym przepływie sprzętu i żołnierzy w UE; na zgodę, by przesłać konwój z jednego kraju do drugiego trzeba czekać 2 tygodnie. Nawet najszybsze siły szybkiego reagowania mogą być wówczas spóźnione.
Amerykański generał wystąpił w czwartek w debacie poświęconej przyszłości Sojuszu Północnoatlantyckiego oraz przyszłorocznemu szczytowi NATO w Warszawie, jaką zorganizował w Waszyngtonie amerykański think tank CEPA (Center for European Policy Analysis).
"Nie mam wątpliwości, że celem numer jeden Rosji jest podzielenie naszego wspaniałego Sojuszu, a także podzielenie Unii Europejskiej" - powiedział gen. Hodges. Przekonywał, że "najlepszym sposobem na uniknięcie pogłębienia konfliktu z Rosją" jest "odstraszanie".
Ocenił, że od ubiegłorocznego szczytu NATO w Walii, Sojusz poczynił już w tej sprawie istotne postępy: znacząco wzmocniono wojskową obecność na wschodniej flance Sojuszu oraz zwiększono liczbę i zakres ćwiczeń wojskowych. "Tylko w tym roku amerykańska armia w sumie będzie uczestniczyć w 51 różnych dużych ćwiczeniach" - powiedział. Przypomniał też o decyzji USA, by wysłać do wschodnich krajów NATO ciężki sprzęt, w tym kilkaset czołgów.
Problem w tym - przyznał - że w Europie brakuje swobody przepływu dla tego sprzętu. "Byłem naiwny, bo myślałem rok temu, że skoro kraje NATO należą do UE, to będzie łatwo przesuwać siły i sprzęt na ćwiczenia z kraju do kraju. Ale jest wręcz przeciwnie. Nawet między sojusznikami i krajami będącymi członkami strefy Schengen otrzymanie zgody dyplomatycznej zajmuje dwa tygodnie" - powiedział.
"Choćbyśmy mieli siły szybkiego reagowania w najwyższej gotowości, to jeśli potrzebujemy dwóch tygodni, by je przesunąć przez granicę z Polski do Litwy, to nie jest to szybka odpowiedź, jakiej potrzebują nasi przywódcy, by mieć różne dostępne opcje" - dodał.
Generał ostrzegł, że Rosjanie poczynili znaczące inwestycje wojskowe w Kaliningradzie. "Jeśli chcą, to mogą +zamknąć+ Morze Bałtyckie", dzięki zgromadzonej ogromnej liczbie żołnierzy i zdolnościom wojskowym, w tym nuklearnym, "które mogą sięgnąć jakikolwiek cel na Bałtyku" - powiedział. Z kolei dzięki zdolnościom wojskowym na Krymie, Rosjanie mogą sięgnąć swym atakiem "94 proc. powierzchni Morza Czarnego", ocenił, oraz mogą zabronić dostępu do morza i ujścia rzeki Dunaj krajom NATO. Zwrócił uwagę, że jeśli Rosjanie rzeczywiście zdominują ujście Dunaju, "to mogą zaszkodzić gospodarkom od 6 do 8 krajów NATO" i uniemożliwią transportowanie tą rzeką sił NATO w kierunku południowo-wschodnich rubieży Sojuszu.
"To bardzo niepokojące - dodał - bo swoboda przepływu na lądzie, morzu i powietrzu jest bardzo ważna. Ale to nie jest kwestia do rozwiązania dla wojska, tylko zadanie dla odpowiednich ministerstw".
Były minister spraw zagranicznych RP Radosław Sikorski, który też uczestniczył w tej debacie nie krył zdziwienia tak wielkimi trudnościami w przepływie sprzętu w Europie. "Potrzebujemy strefy Schengen dla amerykańskich czołgów" - powiedział. "Może powinniśmy zmienić nazwę czołgów na traktory; mamy w Europie doświadczenie z nazywaniem warzyw owocami i odwrotnie" - ironizował, nie kryjąc jednocześnie irytacji unijnymi barierami.
Sikorski mówił o zmianach, jakie musi przejść NATO, w tym nowelizację doktryny wojskowej i planów obronnych, by móc stawić czoła potencjalnemu zagrożeniu ze strony Rosji. "Putin musi wiedzieć, że jeśli zaatakuje kraje bałtyckie, to odpowiedź NATO nie będzie polegała na tym, że tylko Polska przyjdzie z pomocą, ale całe NATO" - powiedział.
W tym celu, przekonywał, konieczne jest już teraz uzyskanie "politycznej wstępnej zgody" członków Sojuszu na reakcję na wypadek ataku ze strony Rosji. Tak by uniknąć sytuacji, że w liczącym aż 28 państw NATO zabraknie w kluczowym momencie jedności. "Musimy przekonać Putina, że jak przyjdzie co do czego, to NATO się ruszy; że nie będzie kraju z egzotycznym rządem, który podniesie rękę i powie +nie+" - powiedział.
Gen. Hodges potwierdził, że w najbliższych tygodniach USA wyślą na Ukrainę radary wykrywające pociski artyleryjskie dalekiego zasięgu, o które silnie zabiegał Kijów. Ale nie krył sceptycyzmu ws. przekazania Ukrainie broni śmiercionośnej. "Putin tak dużo zainwestował na Ukrainie, że jeśli Kijów dostanie system obronny, który może zniszczyć setki rosyjskich czołgów, to wzmocni swą obecność (wojskową w tym kraju). Przekazanie broni niekoniecznie musiałoby więc wpłynąć na wynik konfliktu w pozytywny sposób. A mogłoby utrudnić utrzymanie sankcji (przeciw Rosji) przez niektóre kraje, bo są przecież różne poglądy w tej sprawie" - przyznał.