Rządzona przez wychowanka jezuickich szkół Kuba przyjmuje papieża-jezuitę. Nie oznacza to bynajmniej, że Fidel Castro i Franciszek we wszystkim znajdą wspólny język. Po Janie Pawle II i Benedykcie XVI również obecny papież liczy na to, że jego wizyta przywróci do życia izolowaną przez pół wieku wyspę.
Oczywiście to nie jezuickie „pochodzenie” Fidela Castro jest powodem tej wizyty. Ani nawet bliskość geograficzna i kulturowa Kuby i Argentyny, rodzinnego kraju Franciszka. Choć w dyplomacji takie detale też nie są bez znaczenia. Pielgrzymka na Kubę nie jest też tylko przystankiem w drodze do Stanów Zjednoczonych. Przeciwnie, dla papieża jest równie ważna, jak wizyta w sąsiadującym z wyspą supermocarstwie. Ważna tym bardziej, że właśnie dwaj odwieczni (dokładnie: od pół wieku) wrogowie całkiem niedawno podali sobie ręce. Otwarcie po 50 latach ambasady USA w Hawanie było z pewnością wydarzeniem dyplomatycznym roku. A że strona watykańska miała w tym procesie niemały udział, wizyta Franciszka i w jednym, i w drugim kraju w tym samym tygodniu jest strzałem w dziesiątkę. Nie oznacza to bynajmniej świętowania zwycięstwa nad kubańską wersją socjalizmu. Wyniszczona izolacją gospodarczą z jednej strony i wewnętrzną utopią z drugiej wyspa potrzebuje wielu lat na odbicie się od dna.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jacek Dziedzina