Opowiada o nim ks. A. Halemba z Papieskiego Stowarzyszenia Pomoc Kościołowi w Potrzebie.
W Europie schronienia szuka coraz więcej uchodźców, a także imigrantów ekonomicznych z Afryki i Bliskiego Wschodu. Tym pierwszym należy się pomoc, bo musieli opuścić swoje domy i ojczyzny wbrew swojej woli. Podczas dyskusji o ich przyjmowaniu często padają pytania, jacy są ci ludzie i jaka jest sytuacja tam, skąd zdecydowali się uciekać.
Ks. Andrzej Halemba z diecezji katowickiej od kilku lat mieszka w Niemczech, gdzie znajduje się główna siedziba Papieskiego Stowarzyszenia Pomoc Kościołowi w Potrzebie. Pracuje w nim od blisko 10 lat, a od 2010 roku odpowiada lat odpowiada za projekty dla Bliskiego Wschodu. Wcześniej, przez 12 lat był także misjonarzem w Afryce, a później sekretarzem Komisji KEP ds. Misji. Kilka dni temu wrócił z Syrii i Libanu. Była to jego trzecia wizyta w regionie w tym roku. Portalowi Gosc.pl opowiada o sytuacji, jaka tam panuje. Odnosi się też do aktualnej dyskusji o tym, jaką politykę prowadzić ma Unia Europejska wobec wielkiej „wędrówki ludów”, którą obserwujemy.
Samarytanie z Syrii
Pomoc Kościołowi w Potrzebie wspiera Syryjczyków od samego początku konfliktu. Nie tylko w samej Syrii, ale także w Libanie, Turcji, Jordanii. – Wraz z tym, jak narastała wojna, rosło też nasze zaangażowanie. W ciągu ostatnich 5 lat na różne projekty temu poświęcone wydaliśmy 8 mln euro. Przy czym pomagamy nie tylko chrześcijanom, ale po prostu tym, którzy tej pomocy potrzebują – opowiada ks. Halemba.
Podkreśla, że przyglądając się z bliska sytuacji na Bliskim Wschodzie, nie ma wątpliwości, że panuje tam swoisty stan wyjątkowy. – Grozi on totalnym exodusem chrześcijan z tego regionu – przestrzega duchowny. Zdaniem ks. Halemby można to porównać jedynie do sytuacji w imperium osmańskim w 1915 roku. Liczby mówią same za siebie. Na 19 mln Syryjczyków ponad 12,2 mln bezwzględnie potrzebuje pomocy. Ponad 7,5 mln ludzi zmieniło miejsce zamieszkania wewnątrz kraju. Około 4,5 mln uciekło zagranicę.
– Jestem pod wrażeniem otwartości Syryjczyków, którzy w obliczu zagrożenia, ale mając jeszcze własny kąt, przyjmują do niego tych, którzy stracili już wszystko. Zwyczajność, prostota i pokora tych gestów są piorunujące – mówi ks. Halemba w rozmowie z Gosc.pl. Opowiada o 15-osobowej grupie złożonej w pełni z ludzi młodych. Ich postawę nazywa duchowością miłosiernego Samarytanina.
Gdy w ich strony sprowadza się nowa rodzina, idą od razu do niej, rozmawiają i słuchają jej historii. Potem starają się pomóc, w zależności od potrzeb. Często przyjmują ludzi pod swój dach. Polski kapłan podkreśla, że w uniesieniu można tak robić miesiąc czy dwa. Ale oni mogą zacząć to już liczyć w latach. Pomoc jest dla nich normalnością. I powołaniem, które trzeba wypełnić w syryjskim „tu i teraz”. Pamiętają też, że pomoc materialna, potrzebna do przeżycia, to podstawa. Ale to nie wszystko. Dlatego cały czas starają się głosić Dobrą Nowinę. W kraju toczonym wojną od 5 lat może brzmieć to jak paradoks. Dla wielu ludzi stanowi jednak ostatnią nitkę do nadziei.
Trwa prawdziwy dramat. Ludzki, religijny i społeczno-historyczny. – Wiele wspólnot chrześcijaństwa pierwszego wieku zagrożone jest totalnym zniszczeniem. A przecież Syria to głęboka tradycja teologiczna. Tam Kościół dojrzewał. Dzisiaj nie dość, że chrześcijan w Syrii jest niewielu, to większość myśli o opuszczeniu kraju – tłumaczy ks. Halemba. Opowiada, że działania wojenne coraz mocniej obejmują Damaszek. – Będąc tam w maju słyszałem strzały i odgłosy bombardowań, ale teraz były już konkretne ofiary – wskazuje.
Polski duchowny odwiedził także miasto Jabrud. Skupieni tam chrześcijanie ponad 2 lata trwali pod pręgierzem wojujących islamistów. Targają nimi sprzeczności. Czasami w jednej chwili chcieliby znaleźć się jak najdalej od zagrożenia. Innym razem nie mieści im się w głowie, że mogliby opuścić miejsca, w których ich rodziny żyły od dawna.
Zakończyć wojnę
Te egzystencjalne sprzeczności rzutują na prace organizacji charytatywnych, które z jednej strony udzielają ludziom pomocy przy opuszczaniu kraju. Z drugiej strony próbując jednak robić wszystko, aby syryjskim chrześcijanom umożliwić w miarę normalne życie w kraju. Dając im pewną perspektywę na przyszłość.
Ks. Halemba wspomina, że zawsze najtrudniejszymi chwilami podczas odwiedzin Iraku, Libanu czy Syrii są momenty, gdy ludzie na wstępie proszą: „zabierz nas stąd. Nie ważne do jakiego kraju, byle było bezpiecznie”. Przytacza też dramatyczny obrazek, gdy kard. Robert Sarah jako przewodniczący Papieskiej Rady „Cor Unum”, trzy lata temu odwiedził obóz dla uchodźców. Jedna z kobiet wyciągnęła do niego ręce z czteromiesięcznym synkiem. Wszyscy myśleli, że prosi o błogosławieństwo, a ona poprosiła, żeby zabrał jej dziecko, bo może w ten sposób uda mu się przeżyć.
– Prawdziwym problemem nie jest migracja, tylko wojna i pokój. Ci ludzie nie podejmowaliby się takich często desperackich wędrówek, gdyby nie sytuacja w ich kraju. Ile z państw, które teraz zastanawiają się, co zrobić z tymi ludźmi, handluje bronią, albo w inny sposób polityczno-ekonomiczny przyczynia się do utrwalania w Syrii trudnej sytuacji – mówi ks. Halemba i opisuje, jak interesy mocarstw ścierają się w tym regionie.
Duchowny nie ma wątpliwości, że nie jest to konflikt samych Syryjczyków. Znowu najbardziej wymowne są liczby. Walczy tam ponad 95 narodowości i ponad 100 różnych grup. W starciach i zamachach zginęło aż 106 Francuzów walczących po stronie ISIS. – Trudno usłyszeć z ust światowych przywódców pytania, co trzeba zrobić, aby zatrzymać wojnę i apeli, że należy uczynić to pilnie – podkreśla ks. Halemba. Podobnie jak nie słychać pytań, dlaczego bogata i dostatnia Arabia Saudyjska czy inne kraje islamskie nie przyjmują ani jednego uchodźcy.
– Powinniśmy wywierać nacisk na rządy państw, aby odciąć dochody finansowe ISIS. Przecież tzw. Państwo Islamskie sprzedaje ropę naftową za 3 mln dol. dziennie i ktoś ją kupuje! Jeśli na szczeblu politycznym nie nastąpi otrzeźwienie i nie zaczną się realne działania na rzecz pokoju, to sceny, które oglądamy teraz i opisujemy jako „wędrówkę ludów”, będziemy oglądać nadal, tylko że w znacznie większej skali. I nie wiadomo, jak to się zakończy – mówi ks. Halemba.
Mariusz Majewski