Czuję się wywołana przez Panią Dorotę Wellman do odpowiedzi. Już słyszę te wszystkie głosy oburzenia, że to nie moja sprawa, żebym w ogóle Wysokich Obcasów nie czytała itp. Trudno. Biorę to na klatę.
Dziennikarka w ostatnim numerze WO nr 31 pisze: „Nie wyobrażam sobie, żeby jakakolwiek Izba decydowała o tym, ile chcę mieć dzieci. I jakiej płci” - co de facto umożliwia właśnie in vitro. […] „Chciałabym żyć w kraju, który nie wtrąca się do mojego życia prywatnego. W którym jakaś banda matołów w imię swojego politycznego interesu nie mówi i nie narzuca mi, co jest moralne, a co nie. Nie mówi mi, co jest dobre, a co złe, bo wie lepiej. I nie straszy piekłem, grzechem i potępieniem wiecznym”.
Droga Pani Doroto, ta banda matołów, tj. Kościół (bo rozumiem, że ma Pani na myśli biskupów i całą naukę katolicką na temat in vitro, homomałżeńtsw itp.) żyje tylko po to, by głosić nam, że istnieje coś takiego jak grzech, niestety piekło, ale też zmartwychwstanie! Odkupienie winy! Jeżeli jednak wina ma zostać odpuszczona, musi zostać najpierw wyznana, a przynajmniej uznana. Boję się osób, które same sobie ustalają moralność, określają co jest dobre, a co złe.
Przypomnę tylko, że dla pierwszych rodziców, takie samoustanawianie dobra i zła nie skończyło się najlepiej. A skąd Pani wie, co jest dobre? Dwie linijki dalej odwołuje się jednak Pani do chrześcijańskich przykazań (być może zupełnie nieświadomie): „nie zabiłam, nie kradłam, żyłam przyzwoicie … dobrze wychowałam dzieci”. A kto powiedział, że „kogoś zabić” to zło? Albo coś komuś ukraść? Aaaaa już rozumiem, Pani to sobie ustaliła. A jak Pani zmieni zdanie? Albo kolega powie, ze kraść to wcale nie jest zło.... co zrobimy wtedy? Do kogo się odwołamy? Każdy do swojej moralności? To wtedy, gwarantuje Pani, chciałaby Pani się przenieść, jak najszybciej, do państwa islamskiego.
Parafrazując Pani słowa zakończyłabym tak: „do Kościoła chodziłam rzadko, bo bałam się, że mi powie, co jest moralne”.
Pozdrawiam Panią serdecznie.
Magdalena Siemion