Scenka jak z thrillera. PKP Intercity sprzedaje miejscówki-widma. Horror zaczyna się w pociągu…
12.08.2015 20:25 GOSC.PL
Wracałam znad morza sama z dwójką dzieci (2,5 i 6 lat). Postanowiłam uatrakcyjnić im nieco podróż i pojechać pociągiem. Nie wzięłam pod uwagę, jakie rozrywki potrafi zapewnić PKP.
Oczywiście pamiętam podróże w latach 90. z plecakiem większym od siebie, dzikie tłumy wtłaczające się do pociągu przez okno, pasażerów ściśniętych jak sardynki na złączeniach wagonów, godziny jazdy w wybijającej toalecie. Nie wiem, skąd mi przyszło do głowy, że to już historia, opowieści z gatunku: „Kiedy to było, mamusiu? Jak byłaś młoda?!”…
Kilka dni przed podróżą kupiłam trzy bilety. Z miejscówką. Miła pani przy kasie poinformowała mnie, że nie ma już miejsc w pociągu z Łeby do Katowic, ale mogę pojechać z Lęborka. Nie urwałam się z choinki. Zdaję sobie sprawę, że w okresie urlopowym, w sobotę wieczorem, wydostanie się z Wybrzeża graniczy z cudem. Dopytywałam więc, czy na pewno mam gwarancję miejsc siedzących, bo pojadę 10 godzin. Z dwójką małych dzieci. Ciągle miła pani potwierdziła i na dowód palcem pokazała miejscówki na bilecie: wagon numer 15, trzy miejsca siedzące: 94, 97, 98.
Trochę się martwiłam, czy fotele będą obok siebie. Zupełnie niepotrzebnie, jak się okazało, bo po wejściu do wagonu stwierdziłam, że tych miejsc… nie ma wcale. Z torbami, ciągnąc za sobą dzieci, przeszłam przez cały wagon, szukając swoich foteli. Miejsca kończyły się na numerze 87.
Jeszcze nie czułam powagi sytuacji, kiedy doszłam do wagonu bagażowego i zobaczyłam ludzi rozłożonych na podłodze, na kocach, ręcznikach, ubraniach. Spoglądali na nas ze szczerym współczuciem. Ich komentarze dosłownie wbiły mnie w ziemię: „Biedne dzieci. Co teraz zrobią? Dorosły da radę, ale dziecko nie rozumie, nie wie, co się dzieje…”. O czym oni mówią!? Przecież zaraz przyjdzie konduktor i sprawa się wyjaśni. MUSI nam znaleźć miejsca siedzące!
W Gdyni do pociągu wparował szalony tłum, spychając nas z każdego wolnego kawałka podłogi. Ulitowała się nad nami młoda dziewczyna i ustąpiła swoją miejscówkę w wagonie obok. Usiedliśmy w trójkę na jednym miejscu. Zmęczone dzieci zasnęły na mnie, a ja kolejne godziny siedziałam nieruchomo, żeby ich nie budzić, zdrętwiała, zlana swoim i ich potem, narażając się na uwagi współpasażerów: „Proszę się tak nie pchać na miejsce mojego syna” (pupa chudego nastolatka zajmowała pół fotela), „Jak te dzieci chrapią” (akurat miały katar), „Och, nie szkodzi, że mnie kopią…” (a jego mina mówiła: „Zaraz je uduszę”).
W połowie nocy ktoś inny ustąpił nam swoje miejsce i mieliśmy już w trójkę do dyspozycji dwa fotele, więc dziękowałam Bogu za luksus. Najbardziej oczekiwany przeze mnie tej nocy człowiek, konduktor, pojawił się nad ranem. Wyczekał, aż podminowany tłum złoży na podłodze w korytarzu zmęczone ciała, a emocje opadną. Pewnie inaczej mógłby nie przeżyć tej nocy. Na moją uwagę, że PKP Intercity sprzedało mi bilety z nieistniejącymi miejscówkami, usłyszałam: „To proszę nas opisać w prasie! (czyżbym miała to na czole wypisane?) I niech się raz na zawsze skończy ten bałagan”. Jego reakcja była zrozumiała, bo takie sytuacje w PKP Intercity, jak się okazało, zdarzają się notorycznie. Przy grubo ponadstuprocentowej frekwencji w pociągu konduktor ma związane ręce. Mógłby ewentualnie zaprosić do przedziału konduktorskiego matkę z dwójką dzieci. Ale jeśli takich matek w pociągu jest pięć?
Kuriozalność tej sytuacji wzmaga nagła miłość polskiego rządu do kolei. Premier Ewa Kopacz od dwóch miesięcy podróżuje po kraju w czystych, nowoczesnych taborach (tak, mamy kilka takich w PKP), zaglądając pasażerom do talerzy z kotletami, rozmawiając o pogodzie i robiąc sobie z nimi „selfie”, po to zapewne, by zwiększyć wrażenie bycia „bliżej ludzi”. A gdyby nagle w pociągu zrobiło się zbyt tłoczno, to za nim leci pusty rządowy samolot. Prawdziwe kino drogi. Z naciskiem na „drogi”.
Premier ze swoim sztabem uparła się nawet, żeby wszystkie hasła wyborcze nawiązywały do kolei. „Kolej na Ewę”, złota myśl ostro wyśmiana przez internautów, została zastąpiona przez „Pociąg do pracy”. Premier zapowiedziała, że będzie jeździć pociągami, to jeździ. Ludzie tłoczą się w upale na korytarzach, BOR-owcy zagęszczają atmosferę, a pani premier przyjmuje w klimatyzowanym przedziale dziennikarzy. „No przecież dobre te nasze pociągi! – twierdzi. – Jeździliście ostatnio?”.
Aleksandra Pietryga