Głośna wyprawa posłów francuskich na Krym to typowy przykład „dyplomacji równoległej”.
Czy biegunka może wpłynąć na myślenie historyczne? Bodaj w każdym francuskim mieście znajdzie się ulica Malakoff lub bulwar Sewastopolski. To pamiątki po wojnie krymskiej z połowy XIX wieku. Jej oficjalnym powodem była obrona Imperium Osmańskiego przed rosyjskimi żądaniami dostępu do chrześcijańskich miejsc świętych w Palestynie. Ale właściwie największym zainteresowanym była Anglia, której upadające państwo tureckie zapewniało swobodny dostęp do azjatyckich kolonii. Francuskie Drugie Cesarstwo przystąpiło do antyrosyjskiej koalicji brytyjsko-tureckiej i na Krymie wylądowała wielka zachodnia armada. Z początku wszystko szło świetnie – Anglicy i Francuzi mieli wielką przewagę technologiczną, kule ich karabinów leciały sześć razy dalej niż kule rosyjskie. Ale zaopatrzenie przestało działać, żołnierzom została do jedzenia jedynie miejscowa żylasta baranina, co szybko doprowadziło do powszechnej biegunki. Co z tego, że zachodniemu wojsku udało się podejść pod Sewastopol, kiedy cholera i szkorbut uśmiercały je daleko częściej niż Rosjanie?
Oblężenie portu trwało 11 miesięcy, aż we wrześniu 1855 r. przyszły marszałek Francji Patrice de Mac-Mahon przeprowadził decydujący szturm słaniających się duchów na równie wykończonych Rosjan. Reduta Malakoff (Małachow) w końcu padła i wraz z nią Sewastopol, ale zwycięstwo wyglądało jak katastrofa: zginęło w sumie 95 tys. Francuzów (z czego 75 tys. od chorób). I Krym wkrótce wrócił pod panowanie rosyjskie. Po doświadczeniu napoleońskim wojna krymska utrwaliła francuskie przekonanie, że wojowanie przeciw Rosjanom nie ma sensu. 160 lat po tych wydarzeniach na francuskim cmentarzu wojskowym w Sewastopolu 10-osobowa delegacja parlamentarzystów z Francji składała wieńce z tą właśnie myślą.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jerzy Szygiel