Widmo przegranej w wyborach zmusiło rządzących do odkurzenia swojej „obywatelskości” i dopisania się do hasła, z którym przebojem wdarł się na szczyty popularności politycznej roku 2015 Paweł Kukiz.
Prezydent Bronisław Komorowski okazał się nagle zwolennikiem zapytania obywateli, czy chcą zmiany ordynacji wyborczej z proporcjonalnej na większościową (jaką zapewniają jednomandatowe okręgi wyborcze) i zniesienia finansowania partii ze środków publicznych. I odpowiemy na te pytania w referendum 6 września. Zyskaliśmy zatem, wskutek szczególnej koniunktury politycznej, możliwość wypowiedzenia się w ważnej dla nas, obywateli, sprawie. To dobrze. Widoczny podczas ostatnich wyborów prezydenckich odruch protestu przeciwko korupcji obozu władzy i skostnieniu całego układu politycznego, od lat już utrwalonego w Polsce, pozwala nam podjąć decyzję o naprawie Rzeczypospolitej. Decyzja musi być jednak poprzedzona namysłem. Próbujmy czas, jaki nam został do podjęcia decyzji, wykorzystać na ten namysł, na wymianę argumentów. Punktem wyjścia może być cytat najlepiej streszcząjący wszystkie pretensje, które stoją za popularnością obu głównych haseł referendum: „Obywatel nie może wystartować w wyborach do Sejmu jako obywatel, a tylko partyjny komitet wyborczy, a do wyboru ma tylko tych kandydatów, których wybrały kierownictwa partii. W efekcie jesteśmy w sytuacji Murzynów amerykańskich na Południu USA z lat 50. XX wieku. Mamy prawa wyborcze, tylko nie mamy na kogo głosować, a sami wystartować nie możemy. (…) Partie rządzące mają bezpośredni i pośredni wpływ na obsadę około 50 tys. kluczowych stanowisk w aparatach państwa polskiego”.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Andrzej Nowak