Współtworzył legendarną komórkę legalizacyjną Armii Krajowej w Wilnie, której nie mogły wytropić ani gestapo, ani NKWD. Po wojnie wstąpił do karmelitów. Gdy bezpieka dowiedziała się o jego przeszłości, prześladowała go podwójnie, jako żołnierza i duchownego.
Ta opowieść musi biec dwoma torami, ponieważ ma podwójnego bohatera. Pierwszy z nich to Romuald Warakomski, urodzony w Wilnie 1 września 1908 roku. Na Uniwersytecie Stefana Batorego studiował malarstwo. Po klęsce wrześniowej razem z bratem Michałem, też po Wydziale Sztuk Pięknych, wstąpił w szeregi konspiracji. Obaj stali się filarami Komórki Legalizacyjnej Sztabu Okręgu Wileńskiego AK. I to jest drugi, tym razem zbiorowy bohater w tej historii. „Kuźnia”, bo taki pseudonim miała część techniczna tej komórki, była, zdaniem historyka Piotra Niwińskiego, najbardziej profesjonalną instytucją w Polskim Państwie Podziemnym. Uratowała wiele tysięcy ludzi, Polaków i Żydów, przed pewną śmiercią. Fałszerze z „Kuźni” wytworzyli ponad 85 tysięcy dokumentów, druków propagandowych i publikacji. Jednym z tych, których ocaliły „lewe papiery” wileńskiej komórki, był ks. Michał Sopoćko, spowiednik s. Faustyny. Romuald Warakomski „Hilary” odgrywał istotną rolę w akowskiej legalizacji do samego końca jej działalności, czyli do marca 1947 roku. Już miesiąc później zgłosił się do nowicjatu w Czernej. Tylko prowincjał wiedział o jego akowskiej przeszłości.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Mariusz Majewski