Po blisko 10 godzinach zakończyła się w nocy debata w Senacie nad wnioskiem prezydenta Bronisława Komorowskiego o zarządzenie referendum, m.in. ws. JOW-ów. Głosowanie - w czwartek o godz. 9. Senatorowie PO i PiS zarzucali sobie wzajemnie wykorzystywanie debaty do prowadzenia kampanii.
Senat wyraża zgodę na zarządzenie przez prezydenta referendum bezwzględną większością głosów w obecności co najmniej połowy ustawowej liczby senatorów. 6 września Polacy w referendum mieliby się wypowiedzieć w sprawie jednomandatowych okręgów wyborczych, finansowania partii i systemu podatkowego.
Blisko 10-godzinna debata miała burzliwy przebieg. Senatorowie PiS przekonywali o niekonstytucyjności tego referendum, złożyli wniosek o niewyrażenie przez Senat na nie zgody. Senatorowie PiS i PO zarzucali sobie wzajemnie wykorzystywanie debaty ws. referendum do prowadzenia kampanii wyborczej. Posiedzenie przerywały spory senatorów dotyczące wniosków formalnych, kilkakrotnie ogłaszano przerwy.
Senator Michał Seweryński (PiS) ocenił, że jeśli uzna się pozytywny wynik referendum jako wiążący, to powstanie wtedy "pułapka prawna". "Bo jest pytanie, dla kogo jest to wynik wiążący" - powiedział. Zauważył, że nawet po ewentualnym pozytywnym wyniku referendum ws. jednomandatowych okręgów wyborczych do Sejmu posłowie nie mają obowiązku przyjąć proponowanej przez prezydenta zmiany konstytucji w tej sprawie.
Seweryński uważa także, że pytanie dot. finansowania partii politycznych jest dwuznaczne, bo nie wiadomo, czy chodzi o to, by całkowicie zlikwidować finansowanie z budżetu, czy tylko to finansowanie zmienić. Z kolei pytanie dot. spraw podatkowych - jego zdaniem - może oznaczać ingerencję prezydenta w toczący się proces legislacyjny, do czego - jak powiedział senator PiS - prezydent nie ma prawa.
Prezydencki minister Krzysztof Łaszkiewicz przekonywał, że referendum nie zastępuje działań Sejmu i Senatu, tylko je uzupełnia. Mówił, że należy spytać obywateli o zdanie w momencie, gdy ponad 3 mln osób pokazuje, że chce zmian m.in. w ordynacji wyborczej. "Referendum nie ma na celu zastąpienia zarówno Sejmu, jak i Senatu w kwestii zmiany ustawy zasadniczej. Ono ma na celu pozyskanie opinii obywateli, jak obywatele widzą rozstrzygnięcie w tym przypadku po przeprowadzonej pierwszej turze wyborów" - powiedział.
Prezydencki minister uważa, że obywatele powinni móc się wypowiedzieć w kwestii finansowania partii politycznych. Mówił, że do Kancelarii Prezydenta przychodzi wiele listów i petycji od osób, które krytykują obecny system finansowania partii. Podkreślił, że warto też, by obywatele wyrazili swoją opinię w kwestii zmian w systemie podatkowym; zaznaczył, że może to pomóc ustawodawcom w podjęciu właściwej decyzji w tej sprawie. Przekonywał, że wszystkie te trzy sprawy mają tak dużą wagę dla funkcjonowania obywateli. Dodał, że nie ma przepisu, który ograniczałby prawo prezydenta do przeprowadzenia referendum.
Senator sprawozdawca prac komisji Piotr Zientarski (PO) przekonywał, że referendum to odwołanie się do woli narodu, a więc nie może być niekonstytucyjne. Podkreślał, że nie ma charakteru prawodawczego, a kwestie zmiany konstytucji reguluje precyzyjnie art. 235 ustawy zasadniczej. Zgodnie z tym artykułem projekt ustawy o zmianie konstytucji może przedłożyć co najmniej 1/5 ustawowej liczby posłów, Senat lub prezydent.
Zientarski, przedstawiając sprawozdanie z prac czterech senackich komisji, odnosił się do opinii prawnych. Senatorowie PiS złożyli wniosek o skierowanie wniosku prezydenta o zarządzenie referendum ponownie do komisji, gdyż - jak mówili - opinie te powstały po tym, jak rekomendowały one Senatowi udzielenie zgody na zarządzenie referendum. Wniosek ten Senat odrzucił.
Poparcie dla wniosku prezydenta zapowiedział senator z koła senatorów niezależnych Jarosław Obremski. Jak mówił, zawsze był zwolennikiem JOW-ów.
Przeciwko wnioskowi jest inny z senatorów tego koła - Włodzimierz Cimoszewicz. Ocenił, że kontekst zarówno złożenia wniosku o referendum przez prezydenta, jak i całej debaty "jest oczywisty". Mówił, że choć otwarcie popiera w drugiej turze wyborów prezydenta Komorowskiego, to nie może nie zauważać tego, że stwierdzenia "o słuchaniu vox populi" są jego zdaniem wątpliwe. Cimoszewicz przekonywał, że nie można pozwalać, by ludzie sami decydowali w niektórych kwestiach - np. przywrócenia kary śmierci. Zwrócił też uwagę na koszty finansowe referendum; ocenił, że są zbyt duże, szczególnie w roku, w którym mają odbyć się wybory parlamentarne.
Wiceminister finansów Janusz Cichoń poinformował, że corocznie w budżecie państwa jest rezerwa na organizację referendów, w tym roku wynosi ona 105 mln zł. Krzysztof Lorentz z KBW poinformował, że koszt jednodniowego referendum ogólnokrajowego to ok. 100 mln zł.
W referendum tym Polacy mają odpowiedzieć na trzy pytania: czy są za wprowadzeniem jednomandatowych okręgów wyborczych w wyborach do Sejmu RP; czy są za utrzymaniem dotychczasowego sposobu finansowania partii politycznych z budżetu państwa i czy są za wprowadzeniem zasady ogólnej rozstrzygania wątpliwości co do wykładni przepisów prawa podatkowego na korzyść podatnika.
Bardzo krytycznie pomysł referendum rozpisanego w czasie jednej kampanii z datą na czas kolejnej kampanii wyborczej oceniają politolodzy. Zdaniem Błażeja Pobożego z UW kampania wyborcza jest czasem, w którym tak ważne sprawy ustrojowe (referendum dotyczy m.in JOW) będą rozgrywane dla osiągnięcia doraźnych celów partii politycznych.
wt /PAP