Jean-Marie Le Pen, honorowy prezes francuskiego Frontu Narodowego, został ostatecznie odstawiony na boczny tor przez władze partii. Poszło o historię…
W wywiadzie dla jednej z telewizji 86-letni Jean-Marie Le Pen powiedział: „Komory gazowe były detalem historii II wojny światowej. Chyba że przyjąć, że to wojna była jedynie częścią historii komór, ale to szaleństwo”. Te słowa przeraziły jego córkę Marine, obecną szefową Frontu Narodowego, i niemal wszystkich jej najbliższych współpracowników. Marine Le Pen cztery lata temu stanęła na czele partii właśnie po to, by zerwać z wizerunkiem FN jako ugrupowania skrajnego, które – według niechętnej prasy – jednoczyło „byłych kolaborantów, antysemitów i homofobów” (a nawet „faszystów”). Dziś jej najbardziej zagorzali wrogowie przyznają, że odniosła sukces: znacznie powiększyła elektorat swej partii i uczyniła z niej równorzędnego konkurenta ugrupowań tradycyjnych, który może radykalnie zmienić nie tylko francuski pejzaż polityczny, ale i istotnie zaważyć na przyszłości UE. Gdy honorowy prezes kilka dni później udzielił długiego wywiadu dla prawicowego tygodnika „Rivarol”, popełniając niemal wszystkie możliwe grzechy przeciw tzw. poprawności politycznej, medialna burza osiągnęła krytyczny punkt, który wydał się bezpośrednim zagrożeniem dla dalszego politycznego powodzenia FN. Reakcja była gwałtowna – „ratowanie” 4-letniej pracy politycznej Marine i jej ekipy musiało być równie radykalne jak wypowiedzi Le Pena. Został zmuszony do rezygnacji z udziału w najbliższych wyborach regionalnych.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jerzy Szygiel