Film bluźnierczy i kontrowersyjny. To chyba najczęstsza opinia na temat dzieła, nakręconego przez Martina Scorsese w 1988 roku.
Kiedy obraz ten wchodził na ekrany, wiele chrześcijańskich grup i stowarzyszeń organizowało protesty i bojkoty. W jednym z paryskich kin podłożono nawet bombę.
Wszystko za sprawą końcowej sekwencji, w której konający na krzyżu Chrystus ma wizję. Widzi w niej siebie jako człowieka, który zamiast umierać na krzyżu, założył rodzinę, miał dzieci, zestarzał się…
Co jakiś czas opinią publiczną wstrząsa informacja o kolejnym artystycznym eksperymencie, prowokacji, czy dziele sztuki, które wykorzystuje biblijne fakty, ale je przeinacza. Wyszydza. Ośmiesza. Niedawne zamieszanie wokół spektaklu „Golgota Picnic” było tego najlepszym dowodem. Pytanie tylko, czy o to samo chodziło Martinowi Scorsese? Wydaje mi się, że nie.
W autobiograficznej książce „Pasja i bluźnierstwo” twórca „Chłopców z ferajny” wyznał: „Próbowałem dotrzeć do tego, jakie jest prawdziwe posłannictwo Jezusa. Nie jako plastykowej figurki na desce rozdzielczej, lecz kogoś, kogo najważniejsze przesłanie pozwoliło nam jako gatunkowi przetrwać na ziemi”.
To co uderza podczas oglądania „Ostatniego kuszenia Chrystusa”, to eseistyczna forma, „natura” tego filmu. W monologach i dialogach roi się bowiem od refleksji nad sensem, istotą religii. Nad tym, czym tak naprawdę jest ta duchowa walka, która toczy się w każdym z nas. To ludzkie rozdarcie. Niepojęte współistnienie ze sobą dobra i zła na tym świecie.
Oczywiście, w filmie nie brakuje scen, które dobrze znamy z Nowego Testamentu. Widzimy m.in. wesele w Kanie, wskrzeszenie Łazarza, kamienowanie jawnogrzesznicy, ukrzyżowanie. Jednak Scorsese nie zadowala się wiernym ekranizowaniem Pisma Świętego (zresztą nie Pismo jest tu punktem wyjścia, a wydana w 1951 roku powieść Nikosa Kazandzakisa, także nosząca tytuł „Ostatnie kuszenie Chrystusa”).
Dla reżysera „Wściekłego byka” równie ważny jest namysł, refleksja, wnioski, które wyciąga z nowotestamentalnych historii. Wątpliwości, którymi dzieli się z widzami. Pytania (o Boga, człowieka, zło, wiarę), na które często nie zna, nie potrafi znaleźć odpowiedzi, ale które od lat go prześladują. Nie dają o sobie zapomnieć.
Wnioski końcowe? Po pierwsze: temu filmowi bliżej po prostu do filozofii, czy psychologii religii, niż do biblistyki. Po drugie: Scorsese sięga po stary, jak historia kina gatunek (film biblijny), ale jak na wybitnego twórcę kina autorskiego przystało, przekracza go. Nasyca dodatkowymi treściami i własnymi refleksjami – np. nad istotą religii, czy ludzkim aspektem natury Chrystusa.
***
Tekst z cyklu ABC filmu biblijnego i Filmy wszech czasów
Piotr Drzyzga