Choć wielka ofensywa sprzymierzonych armii afrykańskich przeciwko samozwańczemu kalifatowi znad jeziora Czad jeszcze się nie rozpoczęła, pod naporem wojsk z Nigerii, Czadu, Kamerunu i Nigru dżihadyści z Boko Haram już znaleźli się w odwrocie.
Po raz pierwszy od kilku lat partyzanci z Boko Haram, którzy latem ogłosili samozwańczy kalifat (pod koniec 2014 r. kontrolowali już obszar równy terytorium Belgii i zamieszkany przez 2-3 mln ludzi), nie opanowują nowych terenów, lecz się wycofują, poddając kolejne reduty nacierającym żołnierzom z Nigerii, Czadu, Nigru i Kamerunu. Od początku lutego, kiedy sąsiedzi znad jeziora Czad wydali wojnę Boko Haram, dżihadyści stracili jedną trzecią z prawie 30 kontrolowanych przez nich miast. Symboliczna była utrata miasta Baga, zajętego przez partyzantów na początku stycznia. W Badze miała się mieścić kwatera główna sprzymierzonych wojsk afrykańskich tworzonych do walki z Boko Haram i właśnie zdobycie jej przez partyzantów przekonało w końcu skłócone Nigerię, Czad, Niger i Kamerun do podjęcia wspólnej wojny z rebelią.
Jako pierwsze do akcji wkroczyły wojska Czadu, uważane za jedne z najbitniejszych w Afryce. Czadyjczycy wylądowali w Kamerunie i Nigrze i natychmiast zaczęli wypierać dżihadystów z pogranicza. Oczyścili z partyzantów nadgraniczne rejony w Kamerunie i Nigrze, ale wkroczyli także na terytorium Nigerii, odbijając m.in. miasta Gambaru czy Dikwa. Niger ogłosił stan wyjątkowy na wybrzeżach jeziora Czad. Nigeria, gdzie stan wyjątkowy w płn.-wsch. stanach ogarniętych rebelią obowiązuje od dwóch lat, przełożyła z 14 lutego na koniec marca wybory prezydenckie, parlamentarne i stanowe. Nigeryjskie wojsko, oskarżane od lat o bierność i lekceważenie rebelii Boko Haram, ruszyło do ofensywy przeciwko partyzantom. Poza Bagą odbiło z ich rąk inne, ważne miasto regionu - Monguno, a nigeryjskie lotnictwo zaczęło bombardować stolicę samozwańczego kalifatu, Gwozę, a także las Sambisa, porastający góry na nigeryjsko-kameruńskim pograniczu, przemieniony w główną twierdzę Boko Haram. Nigeryjskie i czadyjskie dowództwa twierdzą, że jedynie w lutym ich żołnierze zabili ponad pół tysiąca partyzantów Boko Haram (siłę partyzanckiego wojska szacuje się na ok. 10 tys. ludzi). W Kamerunie władze urządziły obławę na miejscowych sympatyków Boko Haram i wtrąciły do więzień tak wielu, że do ich pilnowania trzeba było oddelegować dodatkowe oddziały wojska. "Bierzemy górę nad Boko Haram" - obwieścił pod koniec miesiąca prezydent Nigerii Goodluck Jonathan, któremu sukcesy na wojnie przybliżają wygraną w przełożonych na koniec marca wyborach prezydenckich.
Swoje zwycięstwa nigeryjskie wojsko zawdzięcza dostawom broni z USA i Francji, a przede wszystkim zdecydowaniu władz i dowództwa. "Gdyby wcześniej tak walczyli, już dawno byśmy zapomnieli o Boko Haram" - mówili zagranicznym dziennikarzom mieszkańcy wyzwolonej Bagi.
Źródłem sukcesów są też naciski Zachodu, który zmusił skłóconych sąsiadów, by pogodzili się choćby w tej jednej sprawie - rebelii Boko Haram, zagrażającej im wszystkim. Zachód uczestniczy w kosztach wojny z dżihadystami, Francja wysłała doradców wojskowych (Francja utrzymuje w rejonie Sahelu 3 tys. żołnierzy, którzy walczą z dżihadystami w Mali i Republice Środkowoafrykańskiej), a wraz z USA wzięła na siebie także logistykę i zdobywanie informacji wywiadowczych za pomocą bezzałogowych samolotów szpiegowskich. Afrykańskim aliantom w wojnie z Boko Haram pomagają też komandosi z Kanady, szkolący wraz z Amerykanami żołnierzy z Nigru.
Właściwa ofensywa przeciwko dżihadystom zacznie się na początku marca, gdy powstanie 9-tysięczny wspólny korpus ekspedycyjny, składający się z żołnierzy z Nigerii, Czadu, Nigru, Kamerunu i Beninu. Jego pierwszym, wspólnym dowódcą ma być oficer z Nigerii, po roku zmieni się z generałami z innych państw. Sojusznicy znad jeziora Czad muszą też podpisać między sobą umowy zezwalające ich wojskom na prowadzanie walk na terytorium sąsiadów. Czad dogadał się już w tej sprawie z Kamerunem i Nigrem, a także z Nigerią. Nigeria wciąż nie może porozumieć się z Kamerunem, z którym od lat toczy graniczne spory.
Wśród sąsiadów wciąż żywe są też stare kłótnie. Nigeria od lat ma za złe władzom Czadu i Nigru, że przymykały oczy na przemierzające ich kraje przemytnicze karawany z bronią dla Boko Haram. Sąsiedzi Nigerii zarzucają jej wojsku tchórzostwo. Nigeryjski prezydent Jonathan nie ukrywa też, że cała wojna z Boko Haram powinna się skończyć przed przeniesionymi na 28 marca wyborami, a potem wojska sąsiadów powinny opuścić terytorium Nigerii.
W afrykańskiej koalicji najlepsze i najbardziej zaprawione w bojach wojska ma Czad. Kamerun i Niger mogą pochwalić się jedynie nielicznymi oddziałami komandosów, wyszkolonych i uzbrojonych przez Amerykanów i Izrael. Nigeryjczycy mają największą, stutysięczną armię, ale odkąd, po dziesięcioleciach wojskowych dyktatur, w 1999 r. oddała ona władze cywilom, szkolona i wyposażana jest ona głównie na potrzeby dochodowych misji pokojowych ONZ, a nie do walki z rodzimymi rebeliami. Cywile w ogóle starają się odsuwać generałów od spraw krajowych, by nie wystawiać ich na pokusę kolejnego zamachu stanu.
Ofensywa i zgoda sąsiadów zaskoczyła dżihadystów z Boko Haram, którzy po raz pierwszy od lat znaleźli się w odwrocie. Na ataki aliantów odpowiadają na razie tylko mnożącymi się samobójczymi zamachami bombowymi, w wyniku których jedynie w ostatnim tygodniu lutego zginęło ponad 100 osób. Zamachowcy zaatakowali nie tylko w swojej twierdzy w płn.-wsch. Nigerii, ale także w Kano, nieoficjalnej stolicy muzułmańskiej północy Nigerii, i Jos, metropolii tzw. Pasa Środkowego, w którym od lat dochodzi do rozruchów, w których muzułmanie mordują i prześladują chrześcijan.