W UE nie będzie wspólnych zakupów gazu – za to będzie dalsze odchodzenie od energii opartej na węglu.
26.02.2015 10:20 GOSC.PL
Więcej można powiedzieć o tym, czego w strategii budowy unii energetycznej przedstawionej w środę przez Komisję Europejską nie ma, niż o tym, co w niej jest. Przede wszystkim nie ma tam zapowiedzi wspólnych zakupów gazu przez państwa UE, a jedynie mgliste zapewnienia o możliwości „rozważenia” takiej ewentualności w momencie kryzysu. KE zasłania się tym, że wspólne zakupy byłyby sprzeczne z prawem europejskim. Co prawda, Komisji nie przeszkadza deptać eurotraktaty np. w kwestii dofinansowywania banków przez politykę żartobliwie zwaną „pomocą Grecji”, ale akurat w kwestii uniezależniania licznych państw europejskich od jednego głównego dostawcy gazu nic się nie da zrobić, nawet legalnie. Szkoda, bo to pomogłoby UE prowadzić własną politykę bez groźby szantażu gazowego ze strony Rosji.
Niestety, także to, co w strategii się znajduje, przyprawia o ból głowy. Przypomnia się czarny dowcip o tym, że Związek Sowiecki wywoził z Polski mięso, w zamian za co wywoził z Polski także węgiel. Wygląda bowiem na to, że w zamian za to, że Komisja Europejska nie popiera wspólnych zakupów gazu, funduje nam potwierdzenie swojego dążenia do „dekarbonizacji” – czyli odchodzenia od produkowania energii z węgla. UE bowiem walczy o to, by kraje, których energetyka oparta jest w dużej mierze na „czarnym złocie”, musiały od tego surowca odchodzić (należy do nich także Polska). Skorzystają na tym przede wszystkim produkujący technologie energii odnawialnej Niemcy, a także „atomowi” Francuzi – zwołaszcza Niemcy, ponieważ ostatecznie wsparcie energii atomowej w strategii się nie znalazło, a OZE owszem. Jeśli więc eurokraci szukali sposobu, jak uzależnioną energetycznie przede wszystkim od węgla i gazu Grecję wepchnąć jeszcze bardziej w objęcia Rosji – to właśnie znaleźli.
Żeby nie było tak smutno, warto oczywiście pochwalić to, co w strategii jest dobre, a mianowicie zapowiedź wsparcia budowy połączeń gazowych między państwami oraz polepszenia przesyłu prądu między poszczególnymi państwami Unii. Podejrzewam, że staliśmy się tu ubocznym beneficjentem niemieckiego lobbingu, ponieważ tamtejsi producenci energii ze źródeł odnawialnych nie zawsze wiedzą, co zrobić z nadmiarem swojego produktu. Niestety, nie zmienia to faktu, że szumne zapowiedzi o wspólnej europejskiej polityce energetycznej pękają jak bańka mydlana. Szkoda, bo akurat energetyka jest tym obszarem, w którym dalsza integracja europejska bardzo by nam się przydała. Przy okazji warto, by szczególnie ci, którzy po wyborze Donalda Tuska na przewodniczącego Rady Europejskiej cieszyli się z tego, że mamy swojego „prezydenta Europy” zdali sobie sprawę, ile tak naprawdę może załatwić na brukselskich salonach. W końcu za budową unii energetycznej, opartą na wspólnym zakupie surowców optował jeszcze jako polski premier. Cóż: właśnie tyle.
Stefan Sękowski