Zamordowanie 21 koptyjskich chrześcijan z Egiptu przez bojówki Państwa Islamskiego (IS) w Libii jest kolejnym sygnałem, że to ekstremistyczne ugrupowanie, które opanowało znaczne terytoria w Syrii i Iraku, rośnie w siłę także w Afryce Północnej.
Rozszerzanie wpływów IS i innych radykalnych ugrupowań w Maghrebie zaalarmowało Egipt i inne kraje arabskie rządzone przez autorytarne reżimy zwalczające fundamentalizm islamski. Egipt rozpoczął kampanię odwetu przeciw IS i wezwał do pomocy państwa Zachodu. Te jednak nalegają na rozwiązanie polityczne w ogarniętej wojną domową Libii, chociaż mało kto wierzy w jego realność.
Obecna sytuacja w Libii jest wynikiem rewolucji, która wybuchła tam w lutym 2011 r. na fali arabskiej wiosny. Jesienią tegoż roku koalicja bojowników opozycji, przy wydatnej pomocy NATO, które wsparło ją atakami z powietrza, obaliła rządzący od 42 lat reżim Muammara Kadafiego. Dyktator został zabity bez sądu.
Po rewolucji ogłoszono wybory, wybrano parlament i powołano demokratyczny rząd złożony z umiarkowanych polityków. Faktyczna władza szybko jednak przeszła w ręce licznych radykalnych milicji, mających bazę w lokalnych skłóconych ze sobą klanach, w których ręce wpadły tysiące sztuk broni zdobytej na armii Kadafiego. Libia pogrążyła się w chaosie i anarchii, stwarzając idealny grunt dla ekstremistów.
Wielu ekspertów ocenia dziś, że podobnie jak w Egipcie czy Iraku, nie należało popierać obalania miejscowych dyktatorów (Hosniego Mubaraka, czy Saddama Husajna), gdyż gwarantowali oni przynajmniej stabilizację i niedopuszczenie do władzy islamistów.
W dodatku w Libii pierwszy nowy rząd liberalnego premiera Alego Zeidana popełnił kardynalny błąd, gdyż nie rozbroił oddziałów milicji, tylko przekształcił ją w państwowe siły policyjne. Wymknęły się one całkowicie spod kontroli.
"Kadafi był jedynym spoiwem terytorium Libii. Państwo trzeba budować od podstaw, a nie ma kto tego robić. Władzy centralnej wydawało się, że jak wciągnie bojówki na swoją listę płac, to będą jej bronić, a one zaczęły się bić między sobą" - powiedziała PAP arabistka z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych dr Patrycja Sasnal.
Po dwóch latach walk legalny, prozachodni rząd Libii pod kierownictwem kolejnego premiera Abdullaha al-Thaniego schronił się na wschodzie, w Tobruku, kontrolując tylko część kraju. Zachodnie terytoria opanowały siły fundamentalistyczne. W stolicy, Trypolisie, rządzi koalicja Fajr Libya (Świt Libii), sprzymierzona w taktycznym sojuszu z radykalnymi islamistami. W kilku miastach, głównie 100-tysięcznej Darnie w Cyrenajce (nadmorski region na wschodzie Libii), władzę sprawuje IS.
"ISIS (dawna nazwa IS) w Libii to ci sami ludzie, którzy walczyli najpierw z Amerykanami w Iraku. Pochodzą z Darny, która dzierży niechlubny rekord: ma największa liczbę islamistów per capita ze wszystkich miast na świecie" - mówi Sasnal.
Napaść milicji islamskiej Ansar al-Szaria na konsulat USA w Bengazi we wrześniu 2012 r., w wyniku którego zginęło czterech Amerykanów, w tym amerykański ambasador Chris Stevens, była momentem przełomowym. Odtąd kraje Zachodu, skutecznie wystraszone, zaczęły wycofywać się z Libii, unikając tam wszelkiego zaangażowania, nawet gospodarczego. Libia ma znaczne złoża ropy naftowej, ale w rezultacie wojny jej produkcja spadła o 90 proc.
Główną siłą militarną walczącą z islamistami są oddziały generała Chalify Haftara. To dawny oficer Kadafiego, który przeszedł do opozycji, musiał emigrować z kraju i 20 lat mieszkał w USA. Wrócił do Libii niedługo przed rewolucją. Po obaleniu Kadafiego szybko znalazł się w konflikcie z milicją i rozpoczął przeciw niej kampanię pod nazwą Operacja Godność.
Haftar - jak go opisał w reportażu "New Yorker" - uważa się za zbawcę Libii, którą chce uwolnić od islamistów wszelkimi, bezwzględnymi metodami, podobnie jak w Egipcie prezydent Abd el-Fatah es-Sisi. Powiedział, że zamierza "wyeliminować wszystkie grupy terrorystyczne". Jego armia jest uzbrajana i finansowana przez Egipt, Arabię Saudyjską i Zjednoczone Emiraty Arabskie.
Haftar organizuje w kraju spotkania z ludnością, ale opiera się przede wszystkim na przemocy. Metody te nie podobają się rządom państw zachodnich. Administracja USA dystansuje się od generała. Zachodni eksperci wzywają do politycznego rozwiązania w Libii, ale przestrzegają przed interwencją zbrojną.
"Trzeba działać teraz, dopóki Państwo Islamskie nie kontroluje jeszcze większości terytorium Libii. USA i Europa muszą naciskać na stworzenie rządu jedności narodowej, który zjednoczyłby kraj przeciw ISIS. Wymaga to wsparcia dla tego rządu w zakresie bezpieczeństwa, ale nie oznacza to angażowania się w wojnie domowej po stronie rządu w Tobruku" - powiedział PAP analityk z Europejskiej Rady Stosunków Międzynarodowych (ECFR) Toaldo Mattia.
Zachód działa na rzecz politycznego rozwiązania; w Genewie pod egidą ONZ toczą się rozmowy zmierzające do zjednoczenia walczących frakcji. Jednak uczestniczą w nich tylko cywilni członkowie dwóch skłóconych ze sobą parlamentów, w Trypolisie i Tobruku. Mimo wysiłków mediatorów, nie wciągnięto do nich żadnego przedstawiciela uzbrojonych milicji.
W tej sytuacji - uważa analityczka ośrodka Eurasia Review Mary Fitzgerald - "jest wątpliwe, by można było wkrótce doprowadzić do zakończenia zbrojnego konfliktu" w Libii.
"Priorytetem powinno być zniechęcanie poszczególnych frakcji do przyłączania się do ISIS. Ale problem w tym, że nie bardzo wiadomo, komu w Libii pomagać" - powiedział PAP Ian Lesser z europejskiego biura German Marshall Fund.
Tymczasem w wojnie zginęły już tysiące ludzi, a ponad 120 tysięcy zostało zmuszonych do opuszczenia domów. W Libii mamy do czynienia z ostrym kryzysem humanitarnym. Wskutek anarchii przez jej terytorium swobodnie przedostają się przemytnicy przeprowadzający nielegalnych imigrantów z Afryki do Europy.
Rosną też obawy, że Państwo Islamskie może stworzyć swoje przyczółki także w kolejnych krajach Maghrebu: w Tunezji i Algierii. W całym regionie islamistyczne ugrupowania rosną w siłę i członkowie niektórych z nich emigrują do Europy.
Egipski prezydent es-Sisi zaapelował do Zachodu o pomoc w postaci interwencji wojskowej w Libii, ale tylko Włochy - najbardziej zaniepokojone ulokowaniem się islamistów z IS w ich pobliżu - odpowiedziały w tonie pozytywnym.
Eksperci zdają się liczyć, że islamiści nie opanują Libii głównie wskutek wzajemnych podziałów. "Samo ISIS kraju nie opanuje. Waśnie wewnątrzlibijskie, plemienne, są zbyt silne, aby poddać się jakiejś grupie bez szerszej legitymacji klanowej. Możliwe, że ISIS sprzymierzy się z innymi islamistami z Cyrenajki, ale musieliby najpierw zażegnać kłótnie plemienne" - mówi Sasnal.