Wiem, że sale na oddziałach onkologii są pełne. Nie zmienia to jednak prawdy, że Bóg jest dobry.
27.01.2015 15:00 GOSC.PL
Garść pytań do tych, którzy niezwykle żywo zareagowali na mój ostatni komentarz.
Nie pisałem o naturze choroby. Jestem na to zbyt głupi, bezradny. Moją niezgodę budzi natomiast to, z jaką łatwością tłumaczymy, że choroba jest krzyżem. Skąd mamy taką pewność?
Jeśli choroby są, wedle niektórych ludzi, którzy do mnie napisali, „błogosławieństwem”, dlaczego Księga Powtórzonego Prawa wymienia je w słynnym 28. rozdziale w spisie przekleństw, które spotykają ludzi niesłuchających Bożych przykazań? W którym miejscu sam Jezus o tym powiedział?
Wiem, że Bóg nieustannie zmienia zło w dobro i z najgorszej sytuacji potrafi wyprowadzić ogromne błogosławieństwo (wszystkie moje książki są dokładnie o tym, wystarczy zerknąć na same tytuły: „Dno”, „Drugie dno”, „Ciemno, czyli jasno” i „Niech żyje słabość”), potrafi uczynić również chorobę czasem błogosławionym. Czy sama choroba jest jednak błogosławieństwem? Karol Wojtyła, pisząc w sprawie Wandy Półtawskiej do o. Pio, prosił o cud, a nie o wytłumaczenie chorej tej porażającej, podbramkowej sytuacji.
Dlaczego Jezus uzdrawiał tysiące? Dla taniego efektu? Dla poklasku? Dlaczego napisano, że cudów, które uczynił, nie sposób opisać, ponieważ cały świat nie pomieściłby ksiąg zawierających te świadectwa? Dlaczego wskrzesił Łazarza, skoro wiedział, że facet i tak niedługo po raz kolejny umrze?
Robił to, bo wiedział, że w większości przypadków cuda i znaki potrzebne są nam, byśmy przylgnęli do serca Jego Ojca. Dlatego na każdym kroku w Dziejach Apostolskich czytam, w jaki sposób manifestowała się obecność Pana. Piotr chodził w Jego cieniu, więc cień Rybaka padał na chorych, a ci odzyskiwali zdrowie.
Pisząc tekst, spodziewałem się tego, że w komentarzach padną przykłady mistyczek. Nie pisałem o Marcie Robin czy Faustynie, które dobrowolnie przyjęły na siebie tajemnicę cierpienia Baranka (Faustyna pisze o tym w „Dzienniczku” dosłownie!). Pisałem o Janie Kowalskim, który nie ma takiej zażyłości „z górą”. O. Stanisław Urbaniak z Rwandy nakłada na ludzi ręce i wyrzuca w imię Jezusa choroby, choć sam od lat ciężko choruje. Rozumiem to, że sam nie prosi o modlitwę, i bardzo szanuję takie wybory.
Zdarzało się, że ze wspólnotą modliliśmy się za ludzi, których Bóg zabierał do siebie. Były wśród nich i małe, chorujące na białaczkę dzieci, co naprawdę łamało serce. Na moich oczach umierała moja mama, przeżarta rakiem. Widziałem jednak również cuda, przełomy, a Bóg zaprasza, byśmy wspominali właśnie te historie i powoływali się na nie. Jezus może zarzucić nam brak wiary, ale nie to, że unikaliśmy wstawiennictwa (na ile Go znam, nie sądzę jednak, by cokolwiek nam zarzucał).
Nie godzę się na to, by słowo „nowotwór złośliwy” paraliżowało ludzi wierzących do tego stopnia, że zapominają o Bożym świecie. Nie godzę się, by moc jego oddziaływania stawała się ważniejsza niż Imię ponad wszelkie imię. Nawet jeśli ludzie umierają, ostatecznie chodzi o królestwo. Tu jesteśmy na chwilę.
Czytam Biblię i widzę, że Bóg jest dobry. Skoro ja nie chcę tego, by moje dzieci były wyniszczone przez raka, dlaczego miałbym sądzić, że On tego pragnie? Po co miałby tego chcieć? By wyćwiczyć je w pokorze? Dać im solidną lekcję posłuszeństwa? Jezus stał się posłuszny. Jego ofiara jest ofiarą absolutną, doskonałą. On już zapłacił. Nosił nasze grzechy i choroby.
Na koniec raz jeszcze przytaczam ostatnie zdanie poprzedniego tekstu: „Nie twierdzę, że uzdrowi wszystkich. Wierzę jednak w to, że zanim »pochylimy się z troską nad zagadnieniem cierpienia« w życiu osoby, która prosi nas o wstawiennictwo, mamy prawo wołać o cud”.
Żyjemy w świecie skażonym grzechem, więc pełnię uzdrowienia zobaczymy dopiero wówczas, gdy powróci Ten, „w którego ranach jest nasze zdrowie”.
PS Przed laty o Augustyn Pelanowski powiedział mi, że wielkie zawirowania w moim życiu biorą się z tego, że nieustannie obwiniam niewinnego Baranka. Wiecie, dlaczego nie chciałem przyjąć tych słów? Bo były prawdą.
Marcin Jakimowicz