Niedaleko Oświęcimia jest miejsce, o którym ks. Tischner napisał: "Prawdziwy Oświęcim jest tutaj".
27.01.2015 13:50 GOSC.PL
Byłem kiedyś w Harmężach koło Oświęcimia. Stoi tam klasztor franciszkanów konwentualnych. Ziemia tam dokoła żyzna jak mało gdzie – wysypano tam wiele ton ludzkich prochów. Bardzo prawdopodobne, że są wśród nich szczątki św. Maksymiliana Kolbego. W kościele też są pamiątki po niezwykłym kapłanie – najważniejszą jest przywieziony tu ze Lwowa obraz Matki Bożej Niepokalanej, przed którym modlił się młody Rajmund Kolbe – późniejszy Maksymilian.
Ale jest tam też inna niezwykła rzecz. Franciszkanie mają przy kościele stałą ekspozycję „Klisze pamięci”. Składa się z prac Mariana Kołodzieja (tego samego, który zaprojektował słynny ołtarz-żaglowiec dla Jana Pawła II w Gdańsku), byłego więźnia KL Auschwitz. Artysta, który trafił do obozu już pierwszego dnia jego istnienia, po wyzwoleniu nie chciał wracać do tamtych czasów. A jednak pod koniec życia zdecydował się stworzyć grafiki, nawiązujące do potworności obozowego życia. Pochłonęło go to bardziej niż ktokolwiek – a zwłaszcza on sam – mógł przypuszczać. Stworzył dziesiątki prac, których zasadniczą treścią jest koszmar tamtego czasu. W efekcie powstała wystawa tak wstrząsająca, że ks. Józef Tischner, po jej zwiedzeniu, napisał: „Moja reakcja jest taka: prawdziwy Oświęcim jest tutaj. I to właściwie wszystko, co mogę powiedzieć”.
Rzeczywiście, po zobaczeniu czegoś takiego trudno znaleźć słowa. I trudno myśleć o czymś innym. W pamięci kotłują się setki postaci o wychudzonych twarzach i dużych oczach, przedstawione karykaturalnie, ale chyba właśnie dlatego prawdziwie: bo też, choć Auschwitz był faktem, to ten fakt był karykaturą rzeczywistości. Niełatwo znaleźć w historii świata coś równie niezgodnego z naturą, coś równie wykrzywionego, jak to, co stało się tam. Pewnie dlatego ta wystawa rodzi takie odczucia. Człowiek, będąc tam, czuje się osaczony niewyobrażalnym nieszczęściem, smutkiem i poczuciem bezradności. Ale z tego morza zła wyłania się coś szczególnego: postać Maksymiliana Kolbego. Nie znam piękniejszych i bardziej przejmujących wyobrażeń tego świętego od tych, które stworzył Marian Kołodziej. Szczególnie poruszająca jest scena z bunkra głodowego, w którym nad kapłanem, umierającym wśród odzianych w skórę szkieletów, pochyla się cierpiący Chrystus w wielkiej koronie cierniowej – podobnie wychudzony i jeszcze bardziej obolały.
Artysta miał do św. Maksymiliana bardzo osobisty stosunek. Był jednym z tych, dla których ofiara świętego była promieniem światła w ciemności. Do końca życia pamiętał, jak potężne wrażenie w całym obozie wywołał czyn Kolbego. O tym wszyscy długo mówili i wielu wtedy otrzymało siłę do dalszego życia, nawet w warunkach obozu.
Marian Kołodziej ofiarował swe niezwykłe dzieło franciszkanom w Harmężach, sam także – jako zawodowy scenograf teatralny – opracował całą aranżację ekspozycji.
Byłem w obozie Auschwitz kilka razy, ale nigdy mocniej nie przemówiła do mnie tamta rzeczywistość niż wtedy, gdy wszedłem do pomieszczeń z pracami Mariana Kołodzieja. Zdjęcia, nawet najbardziej drastyczne, pokazują rzeczywistość zatrzymaną w ruchu, grafiki, zwłaszcza pochodzące od świadka, potrafią ten ruch ożywić.
Mógłby ktoś zapytać, po co to ożywiać, po co powracać do koszmaru. Myślę, że to ma wielki sens. Dobrze jest czasem przyjrzeć się „tajemnicy nieprawości”, bo to pokazuje, do czego zdolny jest człowiek, gdy zamiast Boga ubóstwi sam siebie. Nigdzie też tak mocno, jak właśnie tam, nie uświadomiłem sobie, jak dalece wolny jest człowiek, którego Panem jest Jezus. I jak uwalniająca dla innych może być czyjaś świętość.
W Harmężach świętość o. Maksymiliana jest szczególnie wyczuwalna.
Po zwiedzeniu wystawy wszedłem do kościoła. Musiałem wejść – trudno było to wszystko pomieścić. I klęczałem długo przed obrazem Maryi, tym samym, przed którym młody Kolbe złożył przyrzeczenie. „Obiecałem Najświętszej Maryi Pannie, królującej w ołtarzu, że będę walczył dla Niej, ale nie wiedziałem jak” – zapisał potem w notatniku.
No tak. Człowiek nie wie, jak mu przyjdzie walczyć. Ale nie musi wiedzieć. Ważne, żeby, niezależnie od warunków, w jakich się znajdzie, walczył po właściwej stronie. W Harmężach szczególnie dobrze widać, która strona jest właściwa.
Franciszek Kucharczak