O wielkiej popularności Franciszka na Filipinach mówi salwatorianka s. Irma Caumeran.
Zaczęliśmy od wyzwań, jakie stoją przed katolikami na Filipinach. A co mają cennego, czym mogą dzielić się z innymi ludźmi w Azji i na świecie?
Filipińczycy są bardzo przyjaźni, otwarci, gościnni, opiekuńczy. To nasza narodowa cecha. Większość Filipinek za granicą pracuje jako opiekunki, pielęgniarki, gospodynie zajmujące się domem. Warto też podkreślić, że bardzo dużo naszych rodaków pracuje za granicą. Ich liczę szacuje się na ponad 11 mln. Cechy, które wymieniłam widać bardzo wyraźnie po klęskach żywiołowych, które często nas dotykają. Ludzie nie zostawiają innych w potrzebie, mają silne poczucie wspólnoty oraz solidarności. Oczywiście mam nadzieję, że wizyta Papieża jeszcze to wzmocni.
Franciszek spotka się w Tacoban z ocalałymi ze straszliwego tajfunu Yolanda, który zniszczył miasto w 80 proc. Siostra była tam dwa miesiące po tej tragedii.
Pojechałam do Tacloban, bo mamy dużo znajomych z Niemiec czy USA, którzy chcieli pomóc ludziom, którzy tam stracili praktycznie wszystko.
Jak pomagać ludziom, którym nic nie zostało?
Praktycznie i stopniowo. Ludzie w Tacloban żyją głównie z rybołówstwa. Pomoc polegała więc na tym, że za otrzymane od przyjaciół pieniądze kupowaliśmy im łódki, by mogli wrócić do swojej pracy i byli w stanie nakarmić rodziny. Kupowaliśmy też motory, które są tam najlepszym i często niezbędnym środkiem transportu. Ludzie musieli odbudowywać swoje domy. Staraliśmy się, żeby to robili robotnicy z tego miasta. Płaciliśmy im, a oni z kolei mogli odbudowywać swoje domy.
Trudno nie zapytać, jak wierzyć w takiej sytuacji?
To bardzo ciekawa sprawa i wielkie świadectwo. Widok tego, co zrobił tajfun wzbudził we mnie depresyjne uczucia i wielki gniew. Okazało się jednak, że w bardzo trudnym doświadczeniu mamy szczęście w nieszczęściu. Jedyne, co tam zostało to wiara tych ludzi. To zaskoczyło nawet miejscowego biskupa. Gdy później z nim rozmawialiśmy, mówił o tym wyraźnie poruszony. Przyznawał, że jego wierni uczą go niezłomnej wiary i dostrzegania Boga w każdych okolicznościach życia.
Tragedia pokazała również różnicę między chrześcijaństwem, a sektą, jeśli chodzi o miłość bliźniego.
Z Tacloban przywiozłam wstrząsającą historię. Najbardziej znana sekta – Iglesian Christo, miała tam siedzibę na wzgórzu. Gdy nadchodziło zagrożenie ludzie uciekali w górę szukając schronienia. „Iglesianie” przyjmowali jednak tylko swoich. Przed katolikami zamykali drzwi, skazując ich na pewną śmierć. My w pracy zakonnej nie warunkujemy pomocy. Mamy służyć człowiekowi, niezależnie od tego czy jest „nasz” czy nie „nasz”. Człowiek to człowiek.
Czym zajmują się siostry salwatorianki w Manili?
Głównie pracą apostolską wśród dzieci, kobiet i rodzin. Pracujemy w szpitalach, prowadzimy żłobki dla dzieci. Zajmujemy się też edukacją w slumsach. Jesteśmy przydzielone do parafii, gdzie staramy się organizować taką pierwszą bezpośrednią pomoc dla ludzi.
Na czym to polega?
Bardzo ważną rzeczą jest formowanie liderów w parafiach i rekrutowanie wolontariuszy. Przy czym są to parafie w najbiedniejszych rejonach. Chodzi przede wszystkim o świeckich. Ci ludzie pójdą i trafią tam, gdzie księża i siostry mogą nigdy nie dotrzeć. W ten sposób staramy się monitorować rejony biedy. Liderzy przy pomocy wolontariuszy opisują przypadki, w których potrzeba konkretnej pomocy. Współpracują z lokalnymi władzami. Jeśli jest jakaś przemoc w rodzinie i sprawa ma znamiona kryminalne, to w trosce o taką rodzinę trzeba nadawać sprawom oficjalny bieg, łącznie z powiadamianiem policji. To właśnie na formowanych liderach spoczywa ciężar oceny sytuacji.
Mariusz Majewski