Uwiedzeni

Pragmatyczne do bólu pokolenie, ściskające w jednej ręce pilota, w drugiej torbę z zakupami, a w trzeciej wszystkomające telefony, spogląda na śpiewające za kratami mniszki i drapie się po głowie: „Po co są zakony kontemplacyjne? Do czego służą?”. I dziwi się, słysząc, że zakony kontemplacyjne są… do niczego. I na dodatek tracą czas.


Szukaaam!


Mnisi i mniszki czekają na Tego, na którego niewielu czeka. Wiara jest rodzajem mistycznej gry w chowanego. Pragniemy pochwycić Boga na gorącym uczynku, złapać Go za nogi, ale On nie pozwala na to. Wymyka się, ukrywa. Woła: „Szukaj!”. Hebrajskie słowo „wieczność” pochodzi od czasownika „alam”, który oznacza „ukrywać”. Pokorny Bóg ukrywa się. Woła: „Szukajcie mnie, gdy pozwalam się znaleźć”. Mniszki i mnisi wchodzą w tę grę. Czekają, szukają, nasłuchują odgłosu Jego kroków. 
– Święty Paweł nie widział nic niewłaściwego w tym, by przypominać braciom, iż „czas jest krótki”, wzywać do „wytrwałości, bo Pan za chwilę przyjdzie” – opowiada Rafał Tichy, autor znakomitej książki „Ukryte oblicze”. – Eschatologiczne oczekiwanie stanowiło więc jeden z najważniejszych wymiarów duchowości pierwotnych wspólnot. Nie przez przypadek wśród nielicznych przetrwałych do naszych czasów świadectw modlitwy pierwszych chrześcijan zachowały się aramejskie słowa, wyśpiewywane podczas liturgii Eucharystii: „Maranatha”, co znaczy „Przyjdź, Panie”.

„Możemy więc śmiało przypuszczać – pisze znawca tej epoki Alain Decaux – że nawróceni nasłuchiwali najmniejszych odgłosów burzących nocny spokój i za każdym razem odczuwali rozczarowanie, że nie rozległy się trąby, które z pewnością miały towarzyszyć powrotowi Syna Bożego”.
To samo wyczekiwanie znajdowałem w Rybnie (służebnice Bożego Miłosierdzia), w Świętej Annie (dominikanki), w Przemyślu (benedyktynki), w Gnieźnie (karmelitanki). 
„Duszo najpiękniejsza pomiędzy wszystkim stworzeniami/ Pragniesz poznać miejsce, gdzie przebywa Twój Umiłowany” – powtarzają karmelitanki za Janem od Krzyża. – „Ty sama jesteś schronieniem, gdzie On przebywa”. Siostry zza krat przypominają: „Ty sama jesteś miejscem tajemnym, gdzie On się ukrywa”. Jest w tobie.


– Czym jest szczęście? To produkt uboczny służby – opowiadały mi benedyktynki w Przemyślu. Od 385 lat, dzień po dniu, w klasztorze nad Sanem nieustannie szturmują niebo. Ściągają błogosławieństwo. Od pobudki o 5.25 aż po kompletę. Zaledwie 14 km od ukraińskiej granicy usłyszałem dewizę św. Benedykta: „Aby we wszystkim Bóg był uwielbiony”. – W modlitwie, piciu herbaty, murowaniu, wyrywaniu w klasztornym ogródku zielonej cebulki – wyliczały mniszki. – Rozgraniczamy mocno te sfery. Modlitwa modlitwą, a zupa zupą. Tymczasem za murami klasztoru parzenie herbaty, mycie garów jest tak samo ważne jak adoracja! 
Gdy zapytałem o. Leona Knabita, naszego eksportowego benedyktyna, który człon hasła „ora et labora” jest najważniejszy, odparował ze śmiechem, stawiając kropkę nad „i”: – Nie sama modlitwa i nie sama praca. Najważniejsze jest „et”.


Zamordowany przez muzułmańskich terrorystów brat Łukasz, trapista z Tibhirine, notował przed śmiercią: „Gdy słyszę, jak mówisz, żebym wziął swój krzyż, uświadamiam sobie, że aby to zrobić, muszę porzucić wszystko, co mnie zajmuje, wypuścić wszystko inne z rąk. Podążać bez reszty przepełniony Twoją wolnością. (…) W drogę nie zabierać niczego”.
Czy można znaleźć lepsze podsumowanie życia za klauzurą?

« 1 2 3 »
oceń artykuł Pobieranie..
TAGI:

Marcin Jakimowicz