Bylem potwornym materialistą. Uczyniłem sobie bożka z przedmiotów. Na długie lata przedmioty nadawały „sens” mojemu życiu. Co więcej, postępowało moje uzależnienie od nich. Były ważniejsze niż ludzie.
Przeczytałem ostatnio (na gosc.pl) fragmenty wywiadu, którego reżyser Woody Allen udzielił niemieckiej gazecie. Jest tam między innymi takie zdanie: „Jestem ścisłym ateistą i z tego powodu wiodę smutne życie, bez nadziei, przerażające i ponure, bez celu i żadnego znaczenia, a to, że niektóre filmy mogą przetrwać przez lata, nie przynosi mi więcej radości niż kolonoskopia”.
Przerażający jest brak Boga w życiu. Pomimo że z reżyserem mogę się nie zgadzać, ale naprawdę podziwiam jego szczerość, on nie lukruje jak większość „niewierzących” - i przyznaje, że tak naprawdę nic na tym świecie bez Boga nie ma sensu. Możemy sobie te sensy nadawać, ale pustka i tak wedrze się jak powódź za każdą tamę ludzkiego sensu, rozerwie ją i zmiecie. Często „niewierzący” mówią, jak to dobrze im się żyje bez Boga. I czasem zdaje się, że życie, które prowadzą, jest bogate, szczęśliwe, pełne różnorodnych fascynacji. Ale tak naprawdę odrobina krytycznej refleksji wystarczy, aby wykazać, iż pomimo tego, że dzieje się w ich życiu wiele „sensownych” rzeczy, to Sensu w nim nie ma. I nie ma się co oszukiwać - nawet Leszek Kołakowski, jeszcze w okresie przed zainteresowaniem się Panem Jezusem, nie miał co do tego złudzeń. Ostatecznie jeśli nie ma transcendencji Bożej w dowolnym działaniu/rzeczy/wydarzeniu, to wszystko zionie ogromną pustką. Pan Bóg nikomu się nie narzuca. Jeśli ktoś woli żyć w ciemności - nie rozświetla na siłę.
Miałem okres (dość długi) w życiu, że bylem potwornym materialistą. Uczyniłem sobie bożka z przedmiotów (byłem kolekcjonerem militariów). Samo zainteresowanie historią czy nawet kolekcjonerstwo nie są złe same w sobie. Wszystkiego jednak możemy użyć przeciwko sobie i innym. Na długie lata przedmioty nadawały „sens” mojemu życiu. Co więcej, postępowało moje uzależnienie od nich. Były ważniejsze niż ludzie (i to nawet najbliżsi), dziś widzę to z całą ostrością. Na szczęście, dzięki łasce, w pewnym momencie życia dostrzegłem tkwiącą w nich pustkę. Doświadczenie bolesne, ale bardzo potrzebne i uzdrawiające. Kiedy przestałem być kolekcjonerem, poczułem się naprawdę niesamowicie wewnętrznie wolny. Nadal lubię stare rzeczy i nawet kilka „dla przyjemności” mam. Ale są one na odpowiednim miejscu. Całe doświadczenie pokazało mi, że będąc blisko Boga (jako kolekcjoner bylem daleko) mogę żyć szczęśliwie bez kolekcji. Mogę odnajdywać ogromną radość nie w posiadaniu, ale w życiu samym i byciu z innymi, zobaczyłem, że radość mogą sprawiać rzeczy, na które wcześniej nie zwracałem uwagi (np. niedziela spędzona z rodziną, a nie na giełdzie antyków) :)
Ostatnio myślałem sobie o tym, jak niewierzący boją się śmierci (najczęściej wypierają to zagadnienie ze swojego życia, często refleksje na ten temat zastępują np. używkami lub nawałem pracy, który ma odwrócić uwagę). I doszedlem do szokującego wniosku: oni w zasadzie boją się BRAKU BOGA. Choćby nie wiem jak zaprzeczali Jego istnieniu, choćby nie wiem jak nienawidzili religii, strach przed śmiercią jest strachem przed brakiem Boga...
Łukasz Suska