Z Kubą Szymczukiem, laureatem nagrody im. R. Kapuścińskiego rozmawia Weronika Pomierna.
Weronika Pomierna: Najpierw Grand Press za zdjęcie dziesięciolecia, teraz nagroda PAP im. Ryszarda Kapuścińskiego. Kuba, co masz jeszcze do wygrania?
Jakub Szymczuk: Wysłałem zdjęcia na konkurs o nagrodę Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich im. Erazma Ciołka. Zobaczymy, czy zostaną nagrodzone. To ostatni konkurs tego kalibru. Najbardziej prestiżowe nagrody w Polsce są już wygrane. Zostały światowe konkursy, takie jak World Press Foto i Picture of the Year.
Większość nagrodzonych zdjęć zrobiłeś w czasie swojego drugiego wyjazdu na Ukrainę. Poleciałeś tam, bo chciałeś być na miejscu czy to redakcja poprosiła Cię o wyjazd?
To była moja inicjatywa, ale nie było żadnych trudności ze strony redakcji. Powiedziałem ks. Markowi Gancarczykowi jaka jest sytuacja w Kijowie, że jadę tam na własną odpowiedzialność i zrobię zdjęcia. Powiedział, że oddzwoni do mnie za godzinę. Gdy zadzwonił telefon, usłyszałem, że mogę jechać.
Rodzina nie była przerażona?
Gdy wyjeżdżałem nikt nie spodziewał się, że będzie tam taka masakra. Spodziewaliśmy się, że ktoś może strzelać do ludzi z gumowych kul, używać pałek i armatek wodnych. Nie przyszło nam na myśl, że strzały mogą paść z karabinów snajperskich.
Nagroda PAP im. Ryszarda Kapuścińskiego jest przyznawana dla najbardziej rzetelnych, obiektywnych i poprawnych warsztatowo informacji. Czego nauczyłeś się w czasie „czarnego czwartku”?
Przez kilka godzin byłem na Majdanie w sytuacji wojennej, pod ostrzałem ostrej amunicji. Mogłem poczuć, czym jest praca korespondenta wojennego. Zobaczyłem też emocje ludzi, którzy walczyli o wolność. Myślę, że dzięki temu jestem w stanie lepiej zrozumieć, co mieli na twarzach uczestnicy Powstania Warszawskiego czy wydarzeń sierpniowych. Oczywiście skala tych wydarzeń była inna, ale myślę, że ludzie, którzy walczą o wolność czują podobne emocje.
Trudno wrócić po Majdanie do codziennych tematów?
Na początku ciężko się przestawić. Codzienna fotografia prasowa zazwyczaj nie dostarcza aż takich emocji. Człowiek uczy się dzięki temu pokory.
Jak te prestiżowe nagrody wpłynęły na to, jak jesteś postrzegany w środowisku fotoreporterów?
Kilka lat temu „Gość Niedzielny” nie był aż tak rozpoznawalnym tytułem wśród kolegów fotoreporterów w Warszawie. Te wyróżnienia w pewnym stopniu przyczyniły się do zwiększenia jego popularności. Wczoraj gdy odbierałem nagrodę, przyjmowałem gratulacje od kapituły jury i redaktorów naczelnych programów telewizyjnych.
Ponad 26 tysięcy użytkowników subskrybuje Twój blog. Post o pozbawionym rąk i nóg Piotrku Radoniu miał ok. 7480 polubień i 1 700 000 unikatowych wejść.
To w sumie tyle, ile widzów ma przeciętne wydanie serwisu informacyjnego.
Czujesz odpowiedzialność?
Zdecydowanie tak. Zastanawiam się nad treściami, które publikuję, ponieważ odpowiadam za nie swoim nazwiskiem. Tak jak za zdjęcia, które przez ostatnich 7 lat wykonuję dla „Gościa”: relacje z Marszu Niepodległości, zdjęcia papieża Franciszka i wszystkie inne tematy. Wiem, że wielu polityków i ludzi ze środowiska dziennikarskiego obserwuje to, co publikuję. Nawet jeśli nieświadomie przekręcę czyjeś nazwisko, to od razu zostanie to zauważone.
Starasz się trzymać poziom?
Muszę. Albo będę to robił, albo zamknę bloga. Staram się maksymalnie rzetelnie opisywać rzeczywistość. Wiem, że to, co fotografuję musi mieć dużą wartość. Musi mieć znaczenie.
Weronika Pomierna