Jeśli się przemyślało, na kogo chce się głosować, karta wyborcza nie stanowi problemu.
20.11.2014 09:40 GOSC.PL
Zaskoczony wysokim odsetkiem nieważnie oddanych głosów zacząłem dociekać, skąd mógł wziąć się ten fenomen. Fałszerstwa na masową skalę wydają mi się być mało prawdopodobne: Każdy komitet mógł delegować do komisji swoich przedstawicieli, dodatkowo mógł do nich wysłać mężów zaufania – dzięki czemu wszyscy mogli patrzeć sobie nawzajem na ręce. Jednak wczoraj słuchając w „Polsat News” dyskusji między Jarosławem Sellinem i Markiem Sawickim usłyszałem, że ponoć wielu wyborców miało po prostu problem z prawidłowym zagłosowaniem. Winna miała być… karta wyborcza, wydrukowana w formie broszurki. W efekcie wielu wyborców na każdej kartce postawiło po jednym krzyżyku – i tak oddało głos nieważny.
Taki błąd można było popełnić w wyborach samorządowych, ale w 1990 roku, kiedy pierwszy raz od dawien dawna Polacy mogli rzeczywiście decydować o tym, kto zasiądzie w organach przedstawicielskich samorządów. Ostatecznie tego typu pomyłki mogły przydarzać się jeszcze w 1991 roku, podczas wyborów do sejmu I kadencji – w końcu jeszcze dwa lata wcześniej odbyły się wybory kontraktowe, podczas których konkurencja miała miejsce jedynie na listach komitetów, które miały otrzymać z góry ustaloną liczbę mandatów. Ale nie w 2014 roku, po tym, jak mamy za sobą prawie dwadzieścia elekcji do organów przedstawicielskich!
Oczywiście zamiast broszurki można drukować duże karty do głosowania, na której pomieszczą się nazwiska wszystkich kandydatów, co jest także bardziej ekologiczne. W ułatwieniach dla wyborców można iść jeszcze dalej. I tak nie dościgniemy Kenii, w której w 2010 roku podczas referendum konstytucyjnego obok odpowiedzi „Tak” i „Nie” umieszczono jednocześnie kolory zielony i czerwony – po to, by analfabeci mogli odnaleźć wybraną przez siebie opcję. Tylko po co? Gdy idę głosować, wiem, kogo chcę wybrać i absurdem wyda mi się głosowanie na kandydatów wszystkich partii. Wcześniej zapoznałem się z sylwetkami kandydatów, zapoznałem z ich programami, zastanowiłem się, swój wybór przemodliłem. Na miejscu szukam na karcie do głosowania listy „mojego” komitetu, a na niej nazwiska mojego kandydata. Żadna broszurka mi nie straszna.
Dwa razy zdarzyło mi się, że jeszcze w lokalu wyborczym zastanawiałem się, na który z dwóch równie bliskich mi komitetów zagłosować. Ale jeśli ktoś w dobrej wierze stawia po jednym krzyżyku kolejno na listach PSL, Demokracji Bezpośredniej, PiS, PO etc., to znaczy, że po prostu nie ma zielonego pojęcia, w jakim procesie uczestniczy. Nie tylko nie wie, ile ma głosów do dyspozycji (to jestem jeszcze w stanie zrozumieć), ale nawet nie wie, kto jego zdaniem będzie go najlepiej reprezentował lub rządził krajem. Jest jak kenijski analfabeta, który nie przeczytawszy projektu ustawy zasadniczej głosuje za nim lub przeciw niemu.
Jeśli właśnie taki był powód oddawania przez Polaków dużej ilości głosów nieważnych – jestem z tego zadowolony. PKW wymyślając broszurkę wyborczą pomogła odsiać ludzi, którzy polityką się zupełnie nie interesują od tych, którzy poważnie traktują wybory. I do nowego składu PKW apeluję: niech wybory będą jeszcze bardziej skomplikowane! Broszurki to za mało: głosujmy wypełniając księgi wyborcze, w których jedna strona będzie poświęcona nie całej liście, a jednemu kandydatowi. Albo niech wyborca np. układa krzyżówkę, w której hasłem będzie skrót wybranego przez niego komitetu wyborczego – i limeryk o „swoim” kandydacie, w który będzie musiał wkomponować przynajmniej jeden jego postulat wyborczy. Odsetek głosów nieważnych wzrośnie pewnie do 80 proc., ale przynajmniej o przyszłości Polski decydować będą ludzie, którzy biorąc udział w głosowaniu wykonali minimum wysiłku.
Stefan Sękowski