On urodził się święty

Mija rok od dnia, w którym pożegnaliśmy naszego synka. Wciąż jednak mam wrażenie, że on jest gdzieś wśród nas, wciąż słyszę jego imię w Słowie Bożym, wciąż pada ono z ust naszych dzieci.

Skurcze nasilały się, a ja byłam coraz słabsza. Pytałam wciąż Boga, jak długo jeszcze? Kiedy nadejdzie ten moment rozwiązania? Wtedy za namową Marleny, siostry z mojej wspólnoty, która jak matka trwała przy mnie, dodając odwagi, otworzyłam Pismo sama, a Pan czekał już na ten moment, żeby odpowiedzieć na moje pytania:

Księga Kapłańska 26,1-13

„Nie będziecie sobie czynili bożków, nie będziecie sobie stawiali posągów ani stel. Nie będziecie umieszczać w waszym kraju kamieni rzeźbionych, aby im oddawać pokłon, bo Ja jestem Pan, Bóg wasz. Strzec będziecie moich szabatów, czcić będziecie mój święty przybytek. Ja jestem Pan! Jeżeli będziecie postępować według moich ustaw i będziecie strzec przykazań moich i wprowadzać je w życie, dam wam deszcz w swoim czasie, ziemia będzie przynosić plony, drzewo polne wyda owoc, młocka przeciągnie się u was aż do winobrania, winobranie aż do siewu, będziecie jedli chleb do sytości, będziecie mieszkać bezpiecznie w swoim kraju. Krajowi udzielę pokoju, tak, że będziecie się udawali na spoczynek bez obawy. Dzikie zwierzęta znikną z kraju. Miecz nie będzie przechodził przez wasz kraj. Będziecie ścigać nieprzyjaciół, a oni upadną od miecza przed wami, tak, że pięciu waszych będzie ścigać całą setkę, a setka waszych - dziesięć tysięcy [nieprzyjaciół]. Wasi wrogowie upadną od miecza przed wami. Zwrócę się ku wam, dam wam płodność, rozmnożę was, umocnię moje przymierze z wami. Będziecie jedli [zboże] z dawnych zapasów, a kiedy przyjdą nowe zbiory, usuniecie dawne [zapasy]. Umieszczę wśród was mój przybytek i nie będę się wami brzydził. Będę chodził wśród was, będę waszym Bogiem, a wy będziecie moim ludem. Ja jestem Pan, Bóg wasz, który wyprowadził was z ziemi egipskiej, abyście przestali być ich niewolnikami. Ja rozbiłem drągi waszego jarzma i dałem wam możność chodzenia z podniesioną głową.”

To była dla mnie zapowiedź nadejścia łask, które Pan przygotował dla mnie i dla mojej rodziny po wypełnieniu Jego Woli.

Kiedy bóle wzmagały się, kiedy narastało zmęczenie, kiedy poczułam, że więcej nie dam rady, Pan podsunął myśl, aby każdy przychodzący ból ofiarować w intencji konkretnych osób. I tak się stało, imiona osób przychodziły do głowy bez najmniejszego zastanowienia, widziałam, że to Chrystus podaje mi je gotowe, jak na tacy. I wciąż dodawał odwagi, jeszcze trochę, jeszcze chwilkę, dasz radę i kolejny skurcz, kolejna osoba...

I kiedy zaczęłam wołać „Panie już nie mogę, pomóż, nie dam rady więcej!”, w tej samej chwili do sali weszła położna, przedstawiając kolejny krok, który miał ostatecznie doprowadzić do rozwiązania, krok, który wiązał się z dużym ryzykiem, ale był jedynym oprócz cesarskiego cięcia wyjściem w tej sytuacji. Zgodziłam się i po raz pierwszy dotarła do mnie świadomość, że mogę umrzeć. Jak nigdy dotąd nie bałam się, doświadczyłam tak głęboko komunii z Chrystusem, że już nic nie było w stanie mnie przestraszyć, ani śmierć, ani ból, ani cierpienie...

Lekarz-anestezjolog po trzech nieudanych próbach, wprowadził mi przez kręgosłup znieczulenie domiejscowe. Podłączono mnie pod kroplówkę, która wzmocniła skurcze, przez co szyjka macicy zaczęła się w bardzo szybkim czasie otwierać. Poród nabrał niebywałego tempa, w przeciągu 1 godz. szyjka macicy otworzyła się z 3 na 8 cm. Położne, czuwające przy porodzie, były przerażone, bały się że dojdzie do pęknięcia macicy, wciąż przykręcały kroplówkę, ale akcja porodowa nie zatrzymywała się i czułam w głębi serca, że ich starania o spowolnienie porodu są zbyteczne, tu wypełniała się Wola Boga.

A na drugim piętrze Szpitala Uniwersyteckiego w Eppendorf moje dzieci, mój prezbiter, Wspólnota Neokatechumenalna, katechiści, mamy kolegów mojego syna i moja przyszła pomoc domowa, sprawowali, piękną uroczystą Eucharystię, w której bardzo chciałam uczestniczyć i Pan to wiedział...

Dawid przyszedł na świat o godz. 20:54 w trakcie trwania Eucharystii. Wyglądał pięknie, nie zaszły żadne zmiany, które normalnie po śmierci zachodzą u człowieka, na co też przygotowywały mnie położne. Kiedy go zobaczyły, uznały, że to cud. Dawid wyglądał jak żywe, tyle, że śpiące dzieciątko.

Dla mnie to był znak, że on urodził się święty. Pan posłał go do naszej rodziny jako znak, jako świadectwo, że Chrystus zmartwychwstał dla nas samych i dla wszystkich ludzi.

Po narodzinach Dawidka w moim sercu pojawiła się ogromna radość i pokój, a przede wszystkim świadomość, że tu wypełniła się Wola Boga. W duszy poczułam ogromną potrzebę uczestnictwa w Eucharystii, ale i o to Pan się zatroszczył. Położne ubrały Dawida w białe szatki i ułożyły w pięknym, wiklinowym koszu. Zaraz pomyśleliśmy wraz z moim mężem, że nasz synek to biblijny Mojżesz, który swoim przyjściem wyprowadził nas z niewoli grzechu.

I nadszedł ten moment, perfekcyjny plan Boży sięgnął zenitu. Wraz z moim mężem i naszym Aniołkiem, w towarzystwie dwóch położnych, udaliśmy się do szpitalnej kaplicy, aby z braćmi naszej wspólnoty przeżywać Eucharystię. Tę chwilę jest mi trudno opisać, weszliśmy w momencie rozdawania Komunii świętej, nic nie było w stanie sprawić mi większej radości. Tak opisał tę sytuację jeden z katechistów: Na tą chwilę otworzyło się niebo nad tym miastem.

I ja miałam takie wrażenie....

Widziałam, jak Pan poprzez to wydarzenie, poprzez moją rodzinę i poprzez tego Anioła, którego posłał, przyciągał rzesze ludzi, aby im pokazać, że jest Bogiem żywym, że to, co po ludzku jest wielką tragedią, z Duchem Świętym może być łaską. Ludzie patrzyli na nas i pytali: skąd pochodzi ta siła? Jak to możliwe, że w oczach tej kobiety, która straciła dziecko, widać radość i spokój, a jej twarz promienieje?

Na kilka dni przed pogrzebem, Dawid w maleńkiej, śnieżno-białej trumience gościł w naszym domu, w swoim domu. To był błogosławiony czas dla naszych dzieci, one traktowały go jak członka rodziny. Przychodziły rano do salonu, głaskały trumienkę na znak powitania, rozmawiały z nim i klękały do modlitwy.

W niedzielę, w ostatni dzień obecności Dawida w naszym domu, sprawowaliśmy wspólnie z naszymi sąsiadami, kolegami męża z pracy, mamami z przedszkola, naszym prezbiterem oraz braćmi ze wspólnoty, liturgię. To było również dzieło Chrystusa. Ta odwaga i mądrość, którą nam dawał, kiedy głosiliśmy im kerygmat. To On mówił przez nas, a my byliśmy narzędziem w Jego ręku.

Chcę na koniec przytoczyć w tym świadectwie pewien fakt, który uzmysłowi wam, że Chrystus jest Bogiem żywym, że walczy z determinacją o każdą zagubioną duszę.

Maja, kobieta, która odpowiedziała na moje ogłoszenie w sprawie pracy w naszym domu w charakterze pomocy domowej, uczestniczyła w Eucharystii w szpitalu wraz ze swym mężem. Jej małżeństwo było wtedy w głębokim kryzysie. Na dzień przed tą Eucharystią, na którą została zaproszona przez mojego męża, miała sen. W tym śnie spotkała swoją nieżyjącą już babcię. Jak mówiła, babcia ją wychowywała i zawsze miała z nią głęboką więź. Babcia poprosiła ją, aby koniecznie wraz z mężem poszła do kościoła. Ona po przebudzeniu nie bardzo ten sen rozumiała, ale po kilku godzinach zadzwonił do niej mój mąż z zaproszeniem na Eucharystię i wtedy ona już wiedziała, co chciała jej przekazać nieżyjąca babcia. Była na Eucharystii ze swoim mężem. Kilka dni później, siedząc z nami przy stole, powiedziała: Dziękuję wam za to przeżycie, ono uratowało moje małżeństwo. Ja wiem, że to było Boże Miłosierdzie i Moc Chrystusa.

Mija rok od dnia, w którym pożegnaliśmy naszego synka. Wciąż jednak mam wrażenie, że on jest gdzieś wśród nas, wciąż słyszę jego imię w Słowie Bożym, wciąż pada ono z ust naszych dzieci. Szczególnie często słyszę je z ust naszej najmłodszej, 2,5-letniej córeczki Faustynki, która po pogrzebie Dawida budziła się i każdego rana próbowała na swój sposób opowiedzieć nam swój sen. Niewiele mogliśmy zrozumieć, ale bardzo często w jej wypowiedziach padało imię Dawid. Te jej senne zwierzenia trwały około 2 tygodni. Jestem przekonana, że ten chłopczyk odwiedzał swoją siostrzyczkę w snach.

Panie, dziękuję Tobie, że przez to bardzo mocne wydarzenie pokazałeś mi Swoją bezgraniczną miłość do mnie, grzesznika, że po tylu latach bycia w Kościele, wreszcie uwierzyłam, że Ty mnie kochasz taką, jaką jestem, że nic ode mnie nie oczekujesz, że nie stawiasz mi żadnych warunków, że dajesz mi wolność wyboru. Przez to wydarzenie doświadczyłam, że pełnienie Woli Bożej jest słodkie, a Twoje brzemię lekkie.

Panie, dziękuje Ci za każdą chwilę z tych 39 tygodni, które spędziłam z moim synkiem. To był nasz czas, to był czas błogosławiony. Wtedy jeszcze, podczas ciąży, myślałam, że wreszcie jestem w pełni dojrzałą matką, bo nasz kontakt był wyjątkowy, silny i bardzo świadomy. Nie wiedziałam wtedy, że to był jedyny czas, który został nam podarowany przez Ciebie Panie.

Dziękuję...

Agnieszka Fedowska

« 1 2 »