Tylko ktoś, kto przeżył traumę w dzieciństwie, albo sam nie ma dzieci, może stawiać nauczyciela nad rodzica.
30.10.2014 15:11 GOSC.PL
„Rodzicom zawdzięcza uczeń tylko życie – nauczycielowi – życie dobre i szczęśliwe”. To hasło zawisło na ścianie w jednej z warszawskich szkół. Gdy zobaczyłem zdjęcie napisu na Facebookowym profilu jednego ze znajomych, ciarki przeszły mi po plecach.
Ale potem się uspokoiłem – w końcu inni mają gorzej. Ktoś, kto zlecił zrobienie takiego napisu, albo sam go nawet powiesił, musi być człowiekiem głęboko nieszczęśliwym. Kimś, kto „życie dobre i szczęśliwe” kojarzy tylko z relacją nauczyciel-uczeń (skąd inąd także bardzo ważną w rozwoju człowieka). Kimś, kto nosi w sercu głęboką ranę nabytą w dzieciństwie i/lub nie ma dzieci. Inaczej nie mógłby dojść do wniosku, że nocne wstawanie, noszenie na rękach, karmienie, pranie, przewijanie, nauka mówienia, jazdy na rowerze, wspólne zabawy, znoszenie dąsów, chodzenie na plac zabaw, robienie babek z piasku, huśtanie, gra w piłkę, odprowadzanie do kolegów i przyjmowanie ganiającej zgrai we własnym domu, nauka pisania, liczenia, nazywania roślin, zwierząt i piłkarzy na boisku, wędrówki, chodzenie do teatrzyków i kina, kupowanie zabawek, bycie trampoliną, małpim gajem i samolotem, poduszką do wypłakania się i emocjonalnym workiem treningowym – to tylko „życie”, nie mające nic wspólnego z „dobrem” i „szczęściem”.
Stefan Sękowski