– Do naszego mieszkania wpadł niemiecki żandarm. Krzyczał: „Raus, wynocha Polaki”. Dał nam 15 minut na spakowanie. W pośpiechu wkładaliśmy na siebie kilka warstw ubrań – opowiada Zofia Roszkowska.
Miesiąc wcześniej rozpoczęła się II wojna światowa. Z przestrzeni miasta, które nie nazywało się już Gdynią, ale Miastem Gotów, znikały polskie flagi, a w ich miejsce pojawiały się swastyki. Tatę pani Zofii, tak jak wielu innych mężczyzn, naziści wysłali do obozu pracy przymusowej. – Mama została sama z czwórką dzieci. Moja najmłodsza siostra miała wtedy 9 miesięcy. Musieliśmy pożegnać się ze swoimi zabawkami, książkami, rodzinnymi pamiątkami. Ubrani „na cebulę”, jedynie z podręcznym bagażem, opuściłyśmy mieszkanie. Hitlerowiec kazał nam klucz zostawić w drzwiach. Ruszyłyśmy w stronę dworca kolejowego. Niemcy bili nas kolbami karabinów i poganiali. Zostaliśmy wciśnięci na siłę do bydlęcego wagonu. W środku, mimo ogromnego ścisku, panował chłód. Bałam się, że moja siostrzyczka tego nie przeżyje – wspomina pani Zofia. Podobny los spotkał ok. 80 tys. Polaków mieszkających przed wojną w Gdyni.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jan Hlebowicz