Tajne państwo, które powstało 75 lat temu, to było społeczeństwo podniesione do rangi ideału.
26.09.2014 17:31 GOSC.PL
Świętujemy wiele rocznic, każda ma swoje odniesienie do pięknych lub tragicznych kart historii. Zapytany: „pokaż mi, co świętujesz, a powiem ci kim jesteś”, zapewne nie wskazałbym ani 11 listopada, ani 3 maja, ale raczej datę, która żadnym oficjalnym świętem nie jest: 27 września 1939.
Dzień ten symbolizuje powstanie Polskiego Państwa Podziemnego, fenomenu na skalę światową, którym powinniśmy się szczycić i z którego mamy prawo być dumni. Nie dlatego, że kochamy klęski i wojny przegrane, ale dlatego, że nigdy nie daliśmy się złamać, a w najbardziej ekstremalnych warunkach potrafiliśmy udowodnić, że zasługujemy na własne państwo. Nie jako egoiści i pięknoduchy, bałaganiarze i romantycy, ale naród o wybitnych osiągnięciach w dziedzinie samoorganizacji.
Jan Karski po wyjeździe do USA napisał (po angielsku) swoją słynną książkę „Tajne Państwo” bo uświadomił sobie, że świat nie rozumie dwóch najważniejszych zasad polskiego oporu. „Po pierwsze, nie mógł i nie potrafił docenić poświęcenia i bohaterstwa jakie niosła powszechna odmowa kolaboracji z okupantem. Po drugie nie mógł sobie wyobrazić życia i pracy w Podziemiu. A to, że w Podziemiu funkcjonuje normalne państwo z parlamentem, rządem, sądownictwem i armią, było czymś z pogranicza fantazji. W żadnym z innych okupowanych państw Podziemie nie osiągnęło takich rozmiarów jak nad Wisłą” – pisał Karski.
Tamten wyczyn wciąż pozostaje mało znany, bo przez pół wieku po wojnie równie trudno było się nim szczycić jak zwycięstwem nad bolszewikami w 1920. Ale i po 1989 roku w kontekście II wojny światowej modna była raczej pedagogika wstydu niż dumy. Nawet teraz za granicą w polskich konsulatach wyświetla się „Pokłosie”, zamiast fabuły o Janie Karskim czy Witoldzie Pileckim, bohaterach Państwa Podziemnego.
W efekcie na Zachodzie wciąż jesteśmy postrzegani przez pryzmat Somosierry i Monte Cassino. Od święta odważni do szaleństwa, a na co dzień niezdolni do współpracy. I nawet „Solidarność”, kolejne wcielenie Polskiego Państwa Podziemnego, nie była w stanie tego wizerunku przebić.
Wybitny publicysta emigracyjny Juliusz Mieroszewski pisał o „Tajnym państwie”: „To dzieje zbiorowego, mrówczego, organizacyjnego wysiłku – historia jedynej w dziejach Europy, Rzeczpospolitej charakterów. To, co w warunkach wojny jawnej zwiemy bohaterstwem, tam jest zwykłym obowiązkiem, to co zwiemy mocnym charakterem jest cechą każdego podziemnego bojownika, to co szanujemy w jednostkach jako ofiarność – tam jest cechą ogółu. Organizacja podziemna to społeczeństwo podniesione do potęgi ideału”.
Mówmy więcej i częściej po Polskim Państwie Podziemnym. Przypominajmy „Solidarność”. Róbmy to tym częściej, im mocniej wmawia się nam, że z natury nie jesteśmy zdolni do samoorganizacji, że nie szanujemy ładu i porządku, nie potrafimy się poświęcać dla dobra wyższego. Że to nie nasza tradycja, bo my tylko „do szabli i do szklanki”. To największe kłamstwo komuny. Najgorsze może się zdarzyć, gdy uwierzą w nie kolejne pokolenia wolnej Polski.
Piotr Legutko