To wydarzyło się tego lata, w trakcie rekolekcji uzdrowienia wewnętrznego. Doświadczenie tak mocne, że nie mogę o nim nie pisać. I bardzo pragnę, by ono przyniosło owoce i uzdrowiło wszystkie poranione serca.
Zdębiałam! Po prostu zdębiałam! I wcale nie było łatwo. I potrzeba było użyć bardzo dużo swojej woli, by mamę i ojca właśnie w ten sposób wprowadzić do serca. I cała się trzęsłam z bólu. I dłonie, zamiast do tulenia, odruchowo zaciskały się w pięści, jak do obrony przed złem. Ale udało się!!! A temu aktowi woli towarzyszyła modlitwa:
- Panie Jezu, Ty ze swoją Matką i Świętym Józefem jesteś w mym sercu. Decyzją woli, w Twoje święte Imię wprowadzam moją mamę i mojego ojca na nowo do swego serca. Sadzam mamę po Twojej prawej stronie, a ojca – po Twojej lewej stronie. Proszę, by obok mojej mamy usiadła Twoja Mama, a obok mego ojca usiadł Święty Józef, Twój ziemski ojciec. Proszę, by Wasza święta obecność przemieniała moich rodziców. Pragnę, by moja mama i ojciec na zawsze zostali w mym sercu – bez względu na to, co będą mówić, albo robić. Amen.
Tą decyzją woli wprowadziłam Bożą równowagę do swego serca. Oczywiście, konieczne było wyznanie grzechu odrzucenia mamy w sakramencie spowiedzi świętej. Wtedy przyszło wewnętrzne uwolnienie, a Pan Bóg dał Słowo Życia:
„Wówczas przyleciał do mnie jeden z serafinów, trzymając w ręce węgiel, który kleszczami wziął z ołtarza. Dotknął nim ust moich i rzekł:
- Oto dotknęło to twoich warg: twoja wina jest zmazana, zgładzony twój grzech” (Iz 6,6-7) – z dużym naciskiem na słowa: „twoja wina jest zmazana, zgładzony twój grzech”.
Nie byłam w stanie powstrzymać łez – przez długi czas same płynęły z oczu.
Wyrzucenie z serca osoby, z którą jestem związana więzami krwi, spowodowało rozłam, rozpad, dysharmonię, zachwiało Boży porządek rzeczy. Więcej: naraziło nas obie - mnie i mamę - na śmiertelne niebezpieczeństwo, bo część mego serca stała się pusta i zaczęła umierać, a moja mama została pozbawiona należnej jej miłości, która jest naturalną ochroną przed złem.
Zrozumiałam, że nie chodzi o to, co robi moja mama względem mnie, ale chodzi o moje nastawienie do mamy. Podobnie z nastawieniem do ojca – nawet jeśli go nie znam, to on na zawsze pozostanie moim ojcem.
Tylko przyjęcie na nowo – już na zawsze – obojga rodziców do serca gwarantuje rozpoczęcie procesu uzdrawiania mnie, mamy, ojca i całej rodziny. Dopiero wtedy wszelkie łaski Boże mają absolutnie wolną drogę, by działać w nas wszystkich.
Rzeczywiście po powrocie z rekolekcji coś się zmieniło. Nie ma tego napięcia w powietrzu, nie ma tej niechęci w sercu. Jestem spokojniejsza, mam ‘więcej serca’ dla mamy. To bardzo dobry początek. Wiem, że resztą zajmie się sam Jezus.
Jestem głęboko przekonana, że ta metoda uzdrawiania relacji w rodzinie działa też tam, gdzie są zachwiane relacje między mężem i żoną. To znaczy, jeśli jedno z małżonków wyrzuci duchowo, mentalnie ze swego serca współmałżonka – to zostaje zachwiana równowaga wynikająca z mocy sakramentu małżeństwa. Wyrzucony z serca współmałżonek zostaje pozbawiony swej pozycji jako mąż/żona oraz jako rodzic wspólnych dzieci.
Nie ma szans, by w tej sytuacji Boże błogosławieństwa i łaski mogły działać w tym małżeństwie i rodzinie, bo ustanowiona mocą przysięgi małżeńskiej wspólnota nie istnieje. Należy w sercu wrócić miejsce tym, którzy zostali z niego wyrzuceni.
Jestem pewna, że podobnie ma się sytuacja z rodzinami, gdzie rodzice z jakichś powodów wyrzucają z serca swoje dzieci – i nie ma znaczenia, czy to odrzucenie odbywa się poprzez brak akceptacji ciąży, myśli o aborcji poczętego życia, w wyniku problemów z wychowaniem i komunikacją z dziećmi czy dlatego, że dziecko dopuszcza się czynów karalnych. Akt woli rodzica jest aktem woli – bez względu na zachowanie dziecka. Tylko przyjęcie dziecka – na nowo i na zawsze do swego serca – uzdrowi serce rodzica i rozpocznie proces uzdrawiania dziecka i relacji w rodzinie.
Jestem także pewna, że w ten sposób należy postąpić ze wszystkimi osobami, które nas zraniły. Podobną procedurę przyjęcia do serca przeprowadziłam względem koleżanki, której zachowanie kosztowało mnie wiele zdrowia i bólu. Efekt? Jestem w stanie spokojnie o niej myśleć i za nią się modlić. Mam w sercu pokój względem niej – a to jest przecież zwycięstwo dobra nad złem!!!
Jestem wdzięczna, że mogę podzielić się swoim doświadczeniem w szerszym gronie.
Mam gorącą prośbę, by przekazać je dalej – do swoich rodzin i środowisk - i namawiać wszystkie poranione osoby, by przyjęły - na nowo i na zawsze - do swych serc tych, którzy są źródłem bólu, cierpienia i niepokoju. Bo inaczej nie ma szans na uzdrowienie – zarówno dla osób poranionych, jak i tych, które ranią.
Aneta