Były spin doctor PiS może się przejechać na swoim tournée po mediach.
17.08.2014 14:46 GOSC.PL
Nie wiem, czy to rezultat wakacyjnych wyjazdów wielu polityków, czy też efekt świadomej działalności Donalda Tuska i posłusznych mu dziennikarzy, ale od kilkunastu dni mamy w mediach głównego nurtu nieustający festiwal Michała Kamińskiego. Dzień w dzień występuje w sprzyjających Platformie Obywatelskiej stacjach telewizyjnych i w rozgłośniach radiowych, a w nielicznych wolnych chwilach udziela wywiadów gazetom o podobnej orientacji.
Charakterystyczne jest to, że „Misiek” formalnie nie reprezentuje jeszcze PO, chociaż stopień jego lizusostwa wobec niej musi budzić niesmak. Jak każdy neofita, stara się zasłużyć na łaskę nowego pana, wykorzystując każdą okazję, aby zaatakować swojego dawnego przełożonego - Jarosława Kaczyńskiego. Ponieważ przy jego nazwisku nie figuruje jednak nazwa partii, z której mandatu zdołał już widowiskowo przegrać pierwsze wybory (do Parlamentu Europejskiego), postronny widz i słuchacz może odnieść mylne wrażenie, że wypowiada on własne, niezabarwione partyjnie poglądy.
Kamiński jest inteligentnym i doświadczonym politykiem, który znakomicie czuje się w mediach, umiejąc odgrywać w nich dowolną rolę, zawsze jednak zgodną z wolą aktualnych zwierzchników. Swoją bezwzględną wierność i posłuszeństwo wobec nich potrafi ubrać w eleganckie formuły, nigdy nie przysporzy im więc takich wizerunkowych kłopotów, jak mniej bystrzy i słabiej obeznani z kamerą oraz z mikrofonem bądź uwikłani w różne brzydkie sprawki z dalszej i bliższej przeszłości politycy PO. Tusk może go śmiało posyłać do studiów radiowych oraz telewizyjnych, mając pewność, że go nie zawiedzie, a swoją krytykę Prawa i Sprawiedliwości przeprowadzi w rękawiczkach, jeśli idzie o formę, aczkolwiek bezpardonowo, gdy chodzi o treść.
Jest takie stare, mądre przysłowie: „co za dużo, to niezdrowo”. Nadobecność Kamińskiego w mediach może zdenerwować nie tylko odbiorców (bojących się otworzyć lodówkę, aby nie wyskoczył z niej „Misiek”), ale także tych polityków Platformy, którzy są w niej od dawna, nie mają w swoim dorobku żadnej zdrady (nie muszą więc uwiarygadniać się za wszelką cenę), a także umieją równie efektownie bronić interesów swojej partii w mediach, nie są jednak do nich kierowani przez zwierzchników.
O tym, że aspirujący nie tylko do formalnego członkostwa w PO (mentalnie i emocjonalnie jest już w niej od dłuższego czasu), ale także do odgrywania w tej partii - jak poprzednio w PiS - roli czołowego spin doktora Kamiński nie jest akceptowany również przez wyborców Platformy, boleśnie przekonał się on, przegrywając batalię o europarlament. Lubelski elektorat PO pokazał mu figę, chociaż miał pełne poparcie partyjnej góry z Tuskiem na czele. Jest tajemnicą poliszynela, że do jego klęski w znacznym stopniu przyczynili się nieufający mu i nielubiący „spadochroniarzy” działacze lokalnych struktur partii, którą koniecznie chce on teraz reprezentować.
Jestem przekonany, że wielu - nie tylko lubelskich - członków oraz wyborców Platformy patrzy na medialne popisy Kamińskiego z dużą rezerwą, a po cichu wyraża pretensje do Tuska za zgodę na tak uporczywe lansowanie nuworysza. Nikt poważnie myślący nie da się przecież zwieść pozorom i uwierzyć, że „Misiek” nagle zapałał bezinteresowną miłością akurat do partii władzy i wreszcie odnalazł najlepsze dla siebie ugrupowanie. Tacy ludzie jak on, czy Jacek Kurski, nie mają żadnych zasad moralnych i poglądów politycznych, gotowi są w sekundę zdradzić aktualnych pryncypałów za przysłowiową miskę soczewicy, jeżeli tylko dostrzegą lepszą szansę wyjadania konfitur w innym miejscu.
A ludzie to widzą i coraz lepiej rozumieją, patrzą więc podejrzliwie na bezideowych cyników, nawet jeśli są oni złotoustymi retorami dostarczającymi nowym panom dużą wiedzę o tajemnicach partii, które wcześniej porzucili. Dlatego zmieniający studia radiowe i telewizyjne kilka razy dziennie Michał Kamiński płynie w tej chwili na wysokiej fali propagandowej, ale zjazd z niej (wystarczy do tego jedno słowo Donalda Tuska) może być dlań bardzo bolesny, bo i dno twarde, i woda zimna. Jego przykre lądowanie byłoby zaś nie tylko wymierzeniem mu słusznej z moralnego punktu widzenia kary za oparcie kariery politycznej na zdradzie, ale przyniosłoby także ogromną satysfakcję w szeregach i PO, i PiS.
Jerzy Bukowski