Świadectwo w drodze. XXII Piesza Pielgrzymka Legnicka to już historia. Ale jedna z tych piękniejszych.
W tegorocznej wędrówce do Czarnej Madonny wzięło udział ponad tysiąc osób. Pątnicy podzieleni byli na 9 grup, z czego 2 były prowadzone kolejno przez salezjanów oraz franciszkanów. Każdy z pielgrzymów niósł przynajmniej jedną intencję. Siergiej Wereżewski modlił się o pokój. Pochodzi z Iwano-Frankiwska na Ukrainie. Szedł do Częstochowy w grupie nr 10. – Pracowałem sezonowo w Bolesławcu przez półtora miesiąca. Pewnego dnia zobaczyłem przy kościele plakat zapraszający na Pieszą Pielgrzymkę Legnicką – opowiada. – Proszę, żeby nie było walk, rozlewu krwi – wyznaje. Wśród pielgrzymów byli też Niemcy, a nawet obywatele Kanady. Było też jeszcze więcej niż w ubiegłym roku rodzin z małymi dziećmi. Na szczęście pogoda pozwalała im bez problemu pchać wózki nawet na polnych drogach. Najliczniejszą rodziną okazali się Moczydlakowie z Bolesławca, którzy wędrowali aż w 11-osobowym składzie. – W pielgrzymowaniu zawsze chodzi o nawrócenie – mówił ks. Mariusz Majewski, główny przewodnik XXII Pieszej Pielgrzymki Legnickiej. – Nie w tym rzecz, ile się przejdzie, lecz jak się na szlaku człowiek nawróci – podkreślał. Ważnym punktem na drodze pielgrzymkowego nawrócenia były Rzędziany, gdzie kilkudziesięciu pątników złożyło deklaracje Krucjaty Wyzwolenia Człowieka. – W tym roku przystąpiłem po raz drugi. Tak jak za pierwszym razem, było to na pielgrzymce – wyjaśnia Maciej Król z Jeleniej Góry. Innym pięknym świadectwem była całonocna adoracja Najświętszego Sakramentu zorganizowana w miejscu ostatniego noclegu przed Jasną Górą. – Pielgrzymi od kilku lat sami proszą o możliwość takiej modlitwy. Kościół ani przez chwilę nie był pusty – zapewnia ks. Mariusz Majewski. Jak to często na polskich drogach bywa, również na pielgrzymce były sytuacje mrożące krew w żyłach. Należała do nich ta, kiedy członkowie służb, wjeżdżając do jednej z wsi, w której miał być postój, zobaczyli rozbity samochód. Wyciągnęli z niego dwójkę małych dzieci, a chwilę później auto stanęło w płomieniach. – Myślę, że kierowca nie byłby w stanie sam wydostać obu dziewczynek – mówi Angelika Morawska, porządkowa pielgrzymki biorąca udział w akcji. – Nie było tam zbyt wielu ludzi. Zbiegli się, gdy już wszystko bardzo mocno się paliło. Dobrze, że byliśmy w tym miejscu w tym czasie – opowiada.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jędrzej Rams