W Liberii ogłoszono stan wyjątkowy z powodu epidemii zakażeń wirusem Ebola. Zaraza nie omija też ludzi Kościoła. Jedną z jej ofiar stał się br. Patrick Nshamdze z zakonu bonifratrów. 52-letni zakonnik był dyrektorem szpitala w Monrovii.
„Pracowaliśmy razem przez sześć lat w Rzymie" – wspomina swojego współbrata br. Marco Fabello. "Nie jestem zaskoczony, że nie wycofał się w tym czasie zagrożenia, choć boli mnie, że odszedł. Chciał być blisko chorych do końca, w duchu braterstwa, które jest sercem naszego powołania” – dodaje włoski bonifrater.
Wirusem Ebola zaraził się także inny przedstawiciel tego samego zakonu pracujący w Liberii, Hiszpan br. Miguel Pajares. 75-letni misjonarz został przewieziony wojskowym samolotem do Madrytu. Pierwsze badania wskazują, że jego stan jest „klinicznie stabilny”.
Od kilku dni stan zdrowia br. Miguela Pajaresa znajduje się w czołówkach wiadomości i nie schodzi z pierwszych stron gazet. Pomimo że niektóre media używają tonu alarmistycznego, to jednak decyzja rządu o przywiezieniu misjonarza do kraju jest widziana jako godny uznania gest humanitarny. Rządowy samolot przyleciał z Liberii 7 sierpnia we wczesnych godzinach porannych.
Oprócz br. Miguela Pajaresa na pokładzie była również siostra Juliana, Hiszpanka pochodzenia gwinejskiego, u której nie wykryto wirusa Ebola. Na miejscu pozostały dwie inne siostry zakonne, które nie mają obywatelstwa hiszpańskiego.
Br. Miguel Pajares trafił do szpitala im. Karola III. Pierwszy komunikat lekarski mówi, że jego stan jest klinicznie stabilny. Choć nie ma lekarstwa na wirusa, to jednak rodzina nie traci nadziei na wyzdrowienie swego krewnego. Przy okazji media poświęcają dużo miejsca pracy misjonarzy. Często są oni jedynymi ludźmi, którzy towarzyszą ludności na terenach zagrożonych wojną, dotkniętych kataklizmami czy epidemią.
W Sierra Leone, w związku z ogłoszonym wcześniej niż w Liberii przez prezydenta Ernesta Bai Koromę stanem wyjątkowym, mieszkańcy pozostali przez cały poniedziałek 4 sierpnia w domach. „W ten sposób mają lepiej sobie uświadomić krytyczną sytuację, której nie możemy i nie powinniśmy dłużej ukrywać” – wyjaśnia pracujący tam o. Luigi Brioni. „Brak informacji zwiększa ryzyko, zwłaszcza w odległych obszarach, takich jak okręg Kallahun na granicy liberyjsko-gwinejskiej, który został dotknięty epidemią najmocniej” – dodaje misjonarz ksawerianin. W związku z tym powstają punkty kontrolne, gdzie zatrzymuje się przechodniów, oferując środki dezynfekujące i porady profilaktyczne.
O próbach zaradzenia tej trudnej sytuacji w wywiadzie dla Radia Watykańskiego mówiła pracująca w Sierra Leone misjonarka świecka Joanna Stępczyńska. „W tej chwili podejmowane są we wszystkich organizacjach – zarówno kościelnych, jak i muzułmańskich, które są tutaj większością – różne kroki w walce z chorobą. Przede wszystkim urządza się spotkania informujące, czym jest ta choroba, czym się objawia i jak jej zapobiegać. Środki prewencyjne, które podjęto, to przede wszystkim bieżąca woda przed każdym kościołem i kaplicą, by wchodzący do świątyni mogli umyć ręce. Są zalecenia, by nie przekazywać sobie znaku pokoju przez podanie ręki, a jedynie przez ukłon. Jest także zachęta arcybiskupa, by Komunię Świętą przyjmować na rękę. Organizuje się również spotkania modlitewne. Prezydent Sierra Leone wezwał cały naród do obchodzenia w zeszły poniedziałek dnia postu i modlitwy w intencji oddalenia epidemii. Wszystkie urzędy i sklepy były pozamykane i nie wolno było przemieszczać się po kraju” – powiedziała Stępczyńska.
Od lutego w Afryce Zachodniej Ebola zabiła co najmniej 729 osób. W samym Sierra Leone było ponad 200 ofiar. Początkowo reakcją władz i lokalnych społeczności na przypadki zachorowań były powolność i niedowierzanie. Obecnie powstają ośrodki, w których osobom zgłaszającym się z podejrzeniem zachorowania udziela się natychmiast pomocy. Duże nadzieje wiązane są z projektem zatwierdzonym przez Światową Organizację Zdrowia (WHO), dzięki któremu do tego regionu Czarnego Lądu dotrze celem zwalczania wirusa 100 mln dolarów oraz lekarze, eksperci i sprzęt.