Premier Donald Tusk nie zostanie prezydentem Unii Europejskiej. Nie dlatego, że się nie nadaje. Po prostu... taka funkcja nie istnieje.
Czy wyobrażają sobie Państwo taką oto sytuację: prezydenci USA, Chin, Rosji chcą rozmawiać z kimś decyzyjnym w Unii Europejskiej, biorą telefon i wybierają numer do Donalda Tuska? Oczywiście, ja też sobie nie wyobrażam. I ta ironia nie jest bynajmniej wymierzona w osobę polskiego premiera, tylko w ton dyskusji nad jego ewentualną kandydaturą na stanowisko przewodniczącego Rady Europejskiej, zwanego często „prezydentem Unii”. Otóż zaszczyty i funkcje ważna rzecz, należy jednak znać miarę rzeczy. A miara przewodniczącego Rady Europejskiej jest taka, że prezydenci USA, Chin i Rosji, gdy będą mieli ważną sprawę do omówienia, zadzwonią do kanclerz Niemiec, premiera Wielkiej Brytanii lub prezydenta Francji, ale nie do „prezydenta Unii” – niezależnie od tego, czy będzie nim Donald Tusk, czy inny, równie znany w swoim własnym kraju polityk. Zauważmy: na giełdzie nazwisk kandydatów na to stanowisko nie znajduje się żaden ze znaczących i znanych przywódców europejskich. Nie jest brana pod uwagę Angela Merkel, David Cameron czy François Hollande. Dlaczego?
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jacek Dziedzina