Ekolodzy chcą, by wprowadzono limity ilości turystów wpuszczanych do Tatrzańskiego Parku Narodowego, bo Tatry są rozdeptywane. Tymczasem zwierzęta nic nie robią sobie z prognoz ekologów: kozic przybywa, świstaków i niedźwiedzi nie ubywa.
15.07.2014 18:00 GOSC.PL
Kilka dni temu na alarm bił na łamach "Rzeczpospolitej" Grzegorz Bożek z Pracowni na Rzecz Wszystkich Istot (to ta sama organizacja, która blokuje inwestycje narciarskie na Pilsku):
– Tatry w sezonie letnim są zwyczajnie rozdeptywane. Dla przyrody im mniej ludzi, tym lepiej. Dlatego od lat stoimy na stanowisku, że ideałem byłoby wprowadzenie limitów na wejścia do najpopularniejszych parków - mówił Bożek.
Faktycznie, najpopularniejsze szlaki w polskich Tatrach przypominają w sezonie letnim popularny miejski deptak. Ogrom ludzi, człowiek na człowieku. TPN odwiedza ok. 3 mln osób rocznie, w sierpniu średnio 33 tys. turystów dziennie. Dla porównania ponadtrzykrotnie większy słowacki TANAP (słowacki park narodowy obejmujący Tatry) odwiedza tylko 18 tys. osób dziennie. Rekordy po polskiej stronie Tatr biją: droga nad Morskie Oko, drogi do Doliny Kościeliskiej i Doliny Chochołowskiej czy szczyt Kasprowego lub Giewontu. Ale czy rzeczywiście pomysł ekologów jest trafiony i konieczny?
Niewiele z alarmów "zielonych" robią sobie główni zainteresowani - mieszkańcy Tatr, czyli zwierzęta. Tak np. liczebność świstaka od lat nie spada, a kozice górskie biją w ostatnich latach rekordy liczebności. Na stałym poziomie utrzymuje się też wielkość populacji niedźwiedzi brunatnych. Dane te podkreśla Szymon Ziobrowski, nowy dyrektor Tatrzańskiego Parku Narodowego, i jednocześnie zapewnia, że dopóki turyści trzymają się udostępnionych i oznakowanych szlaków, dopóty nie ma powodu do niepokoju i w związku z tym dyrekcja parku nie zamierza wprowadzać limitów wejść na teren Tatr. Ewentualne ograniczenia byłyby rozważane dopiero wtedy, gdyby liczba gości gwałtownie wzrosła do poziomu zbliżonego do 4 mln turystów rocznie.
I słusznie. Bo wbrew temu, co mówią ekolodzy, głównym problemem Tatr nie jest ilość turystów, ale zachowanie niektórych z nich na szlakach. Zdecydowana większość odwiedzających najwyższe góry w Polsce odnosi się do nich z głębokim szacunkiem i idzie tam po to, by doświadczyć czegoś pięknego. Turyści ci wiedzą, że to miejsce unikatowe, nie tylko w skali kraju, że będą tu chcieli prędzej czy później wrócić. Wiele razy spotykałem ludzi, którzy widząc rzucony na szlaku papierek podnosili go i zabierali ze sobą, by wyrzucić do najbliższego spotkanego śmietnika. Nauczony tym przykładem też często tak robię.
Oczywiście zdarzają się też - szczególnie na najpopularniejszych szlakach - przypadki śmiecenia, wandalizmu, chamstwa czy zwykłej głupoty. Ale czy na serio dobrym rozwiązaniem jest karanie za te przypadki wszystkich zakochanych w górach turystów? Odpowiedzialność zbiorowa to raczej zasada kojarząca się z reżimami totalitarnymi. W górach - im jej mniej, tym lepiej.
Jeśli chcemy chronić Tatry, to podstawową metodą jest szeroko rozumiana edukacja. Wytoczenie wojny turystycznej ignorancji. Edukacja polegająca na kształtowaniu świadomości turystów, ale jeszcze bardziej na budowaniu poczucia odpowiedzialności za góry i swoją w nich obecność. Takie kształtowanie świadomości musi poruszać przede wszystkim dwa zagadnienia: bezpieczeństwa w górach i ochrony przyrody.
Świetnie z tego zadania wywiązuje się Tatrzański Park Narodowy. Na nowoczesnej i przyjemnej dla oka stronie internetowej parku możemy znaleźć profesjonalne materiały multimedialne dotyczące przeróżnych tematów, nie tylko tatrzańskiej przyrody. Fantastycznym pomysłem jest też seria filmów o bezpieczeństwie w górach zatytułowana "Akademia Górska TOPR", zrealizowana przez Tatrzańskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe przy współudziale TPN. Filmy można znaleźć na YouTubie. Przyjaznych dla odbiorcy materiałów jest mnóstwo, wystarczy je udostępniać i podrzucać znajomym wybierającym się w góry.
No i jest jeszcze jedna metoda, której nie zastąpi żaden filmik czy protest ekologów. To zwykła, ludzka reakcja, gdy widzimy na szlaku przejawy bezmyślności. Niejeden amator gór nie wyrzuci więcej papierka, gdy raz zostanie mu zwrócona uwaga. Bo będzie mu zwyczajnie wstyd.
I choć bezmyślność w górach boli tych, dla których Tatry to coś więcej niż kupa kamieni, to zamykanie czy ograniczanie dostępu do szlaków byłoby poważnym błędem. Polskie góry mają piękne tradycje wolnościowe. Na przykład - w przeciwieństwie do słowackich - nie są zamykane zimą. I niech tak pozostanie. Są inne sposoby ochrony środowiska i walki z głupotą.
Wojciech Teister