Nad śliwkowym straganem latają rozleniwione pszczoły. Ostatnie czereśnie pachną obłędnie: latem i słodyczą. Pani Adela na malutkim stołeczku układa swój towar: świeże kurki – grzybki, jaja od kurek – pierzastych i jagody. Falenica targuje i smakuje.
Przed wojną zamiast asfaltu i ulicy Walcowniczej były tu kocie łby i ulica Targowa. W szeregowych kamienicach na dole mieściły się żydowskie sklepiki, na górze były mieszkania handlarzy. Handelek kwitł w najlepsze. Wszystko zniknęło w 1939...
Wiele lat później na Walcowniczą jednak wróciła tradycja, a wraz z nią targ. Takie merkantylne genius loci. Plac niedaleko przystanku PKP znów zaczął tętnić kupieckim życiem. Końmi z południowego Mazowsza zwożono na sprzedaż siano, zboża, warzywa. Pociągiem podmiejskim dojeżdżały wiejskie babcie, by mieszkańcom Falenicy (część Warszawy od 1951 r.) dowieźć prawdziwe mleko prosto od krowy. I jaja od prawdziwej kury. A nawet kurę. Z piórami i gdakającą lub oskubaną.
Dziś, mimo że niemal tuż obok całe dyskontowe zoo: przeróżne żabki i biedronki, bazar w Falenicy nadal tętni życiem. Sześć dni w tygodniu, z naciskiem na sobotę. A klienci tradycyjni, zamiast „wygodnych”, acz anonimowych zakupów w supermarkecie, wybierają targowisko. Kupowanie, gadanie, spotykanie, targowanie i próbowanie. Czyli… relacje.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Agata Puścikowska