Za kilka miesięcy poznamy skład nowej Komisji Europejskiej. Polski rząd ostrzy sobie zęby na niektóre stanowiska, jednak nie zawsze na te, które pozwolą skutecznie dbać o polskie interesy.
Już słyszę tradycyjną odpowiedź osób wierzących w „unijną wspólnotę” (ciągle tacy istnieją): że tu nie chodzi o interes poszczególnych państw, tylko o dobro całej Unii Europejskiej. I że Komisja Europejska jest akurat takim ciałem, które najlepiej tę bezstronność narodową realizuje. Dlatego też trzeba wysłać takich kandydatów, którzy owo kryterium spełniają najlepiej. Komisarz bowiem – zgodnie z prawem unijnym – nie reprezentuje kraju, z którego pochodzi, tylko całą Unię Europejską.
Powiedzmy sobie szczerze: w coś takiego wierzą jeszcze być może młodzi adepci brukselskiej urzędniczej machiny, którzy w unijnej nowomowie czują się jak ryba w wodzie. Doświadczeni politycy zdają sobie z pewnością sprawę, że silne kraje członkowskie są mocne nie tylko swoją potęgą ludnościową, gospodarczą i ekonomiczną, ale również siłą zaangażowania w walkę o własne interesy na forum unijnym. Także na poziomie Komisji Europejskiej, w której powstają projekty późniejszych dyrektyw i rozporządzeń wiążących dla prawodawstwa poszczególnych krajów. Dlatego też dla rządów narodowych nie jest obojętne, kto obejmie poszczególne teki komisarzy – są obszary polityki, które dla jednych są bardziej, dla innych mniej istotne ze względu na własny interes. Czy w nowej kadencji Polska ma szansę na stanowiska ważne nie tylko ze względów ambicjonalnych samych kandydatów?
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jacek Dziedzina